BLOGGER TEMPLATES - TWITTER BACKGROUNDS »

czwartek, 28 lipca 2011

3: Mały czarny punkcik

Nelchael otworzył oczy. Zawirowało mu w głowie. Przeklął w myślach wypitą w nocy whisky. Przeciągnął się i zeskoczył w poszukiwaniu miski z wodą. Uderzył łapą w naczynie, które z brzdękiem odbiło się od nogi łóżka Isis- współmieszkanki dormitorium. Zdesperowany kot wskoczył na łóżko swojej właścicielki i wdrapał się na jej brzuch. Szturchnął ją zimnym nosem w policzek. Nie zdziwił go brak reakcji. Zamiast niepotrzebnie powtarzać czynność, przeraźliwie miauknął. Diana obudziła się siadając gwałtownie i zrzucając Nelchaela na podłogę.
-WOJNA! – wrzasnęła przerażona Di, a zażenowany kot ponownie miauknął.
-Gdzie?!- Lily chwyciła różdżkę. Dorothy w łóżku obok szamotała się z kotarą, a Isis, która spała najdalej zachowując zimną krew krzyknęła:
-W dwuszeregu zbiórka!
Dziewczyny zebrały się w gotowości patrząc na siebie. Nelchael miauknął po raz trzeci ocierając się o nogę panny Harris, jednocześnie prowadząc ją w kierunku poidła. Lily roześmiała się w akcie desperacji. Po chwili wszystkie dziewczyny dołączyły do niej.

Albus Dumbledor jadł śniadanie obserwując swoich uczniów. Wszyscy wydawali mu się szczęśliwsi. Zatrzymał wzrok na Syriuszu. Ten wiecznie uśmiechnięty chłopak zdawał się bić z własnymi myślami. Wzrok miał wbity w tosty, które zatrzymał w drodze do ust. Dumbledor sięgnął po kielich z sokiem dyniowym upijając z niego porządny łyk. Nie spuszczał ucznia z oczu. Wydał mu się dziwny, zapowiadający kłopoty, które nie były związane, jak mniemał, z szykującym się psikusem Huncwotów. Ba! Profesor mógłby przysiąc, że o tym, co działo się w głowie Blacka nie wiedział nawet jego najlepszy przyjaciel. Albusowi zdało się nawet, że i sam Syriusz nie był pewien swoich własnych myśli. Lecz po chwili na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech, a Dumbledore zauważył w jego dłoni różdżkę. Czarnowłosy poruszał prawie niezauważalnie ustami, a jego nadgarstek wykręcał się wraz z ruchem rzucanych zaklęć. Dumbledore zaśmiał się w duchu. Jego własny uczeń najnormalniej w świecie wprowadził go w błąd!

Lily Evans rozejrzała się po Wielkiej Sali. Nic się w niej nie zmieniło odkąd przyjechała do Hogwartu pierwszy raz. Te same drewniane stoły uginały się pod ciężarem potraw, identyczne srebrne naczynia, ozdobne kielichy, serwetki z lwem. Nie zmieniło się ustawienie czterech długich stołów, ani strzeliste, gotyckie okna i rozeta ozdobiona przepięknym witrażem z motywem kwiatowym, który zamieniał wszystkie słoneczne promyki w kolorowe smugi ożywiając szarość poranka. Ale dzisiejszy ranek nie był szary, więc owe smugi mieniły się milionami kolorów bawiąc z napotkanymi przeszkodami. Lily spojrzała na sklepienie, które nie przedstawiało wcale zwykłego, szarego sufitu w typowym krzyżowym ułożeniu, jak przystało na styl zamku. Kolumny, na których opierało się sklepienie ginęły w czystym błękicie nieboskłonu. W błękicie, który powoli zamieniał się w czerń. Lily przyjrzała się dokładnie i rozejrzała po Sali. Zdawało jej się, że nikt nie zauważał czarnego punktu, który z każdą sekundą robił się coraz większy. Pomieszczenie pogrążyło się w mroku i tym razem nie tylko Lily to zauważyła. Uczniowie wpadali w panikę, albo komentowali wszystko podniesionym głosem. Rudowłosa rozejrzała się w ciemności. Rozpoznała kształt kolumny. Ot, zwykłej kolumny, której wcale można było by nie dostrzec. Ale teraz oczy wszystkich zgromadzonych utkwione były właśnie w tej kolumnie- stojącej przy drzwiach wejściowych. Bił od niej złoto czerwony blask – tak różny od pastelowych smug z witraża. Poświata przybrała postać feniksa, który zgrabnie odbił się od ściany i pikował w dół z zawrotną szybkością. 
Na Sali nastała cisza. A później ktoś krzyknął „poparzy nas!” i uczniowie w popłochu chowali się pod stoły. Blask ptaka oświetlał całe pomieszczenie, a mimo to uczniowie zderzali się o siebie. A feniks, jak gdyby nigdy nic przeleciał metr nad stołami smagając delikatnie głowy siedzących osób. Mimo wszystko, jego skrzydła nie były płomieniami, tak jak i on. Lily wpatrywała się w jego lot jak zaczarowana i po raz pierwszy w życiu mogła przyznać, że Huncwoci znali się na magii. 

Albus Dumbledore uśmiechnął się pod nosem, gdy w owym feniksie ujrzał swojego własnego Fakwesa, który został „udoskonalony” przez Huncwotów. Dyrektor obserwował lot ptaka, który okrążył Wielką Salę i począł zmniejszać się i wracać do swej pierwotnej formy. Po chwili wylądował on na stole nauczycielskim z pełną gracją – tak różną od nieuwagi np. sów. Fakwes usiadł na ramieniu Dumbledora i delikatnie pogłaskał jego policzek swoim dziobem. Dyrektor wstał. Jednocześnie w Sali zrobiło się jasno.
-Niewątpliwie wiemy, kto zafundował nam tak przemiłe przeżycie. Brawa za ten przepiękny pokaz naszym drogim Huncwotom. Myślałem, że jedyne co wam przyjdzie do głowy to godny uwagi kawał, ale widać myliłem się. Gryffindor – za tak udaną magię przyznaję wam pięćdziesiąt punktów! -W Wielkiej Sali rozległy się brawa i głośne wiwaty uczniów. -Cóż. Jedzcie dalej moi mili!  
Lecz wykonanie tego polecenia wcale nie okazało się proste. Jedzenie zaczęło uciekać z talerzy na malutkich nóżkach wyglądających jak zapałki. Ogórki ubrane w hełmy ciągnęły dziewczęta za włosy, a chłopców dźgały widelcem poprawiając humor dyrektorowi do końca dnia. 

Było późne popołudnie, gdy Diana wyszła z dormitorium ubrana w zwiewną, białą sukienkę. Jej loki kaskadą opadały na okryte delikatnie zielonym szalem ramiona. W podskokach pokonała schody i wpadła prosto w ramiona…
-Syriusz? A ty co tu robisz? – zapytała zadzierając głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy.
-O ile dobrze wiem, to stoję i czekam na kogoś- uśmiechnął się ukrywając swoje niepewne uczucia, wcale nie skierowane do dziewczyny.
-Mam nadzieję, że nie na mnie, bo już się, niestety albo przeciwnie, umówiłam- zaśmiała się czochrając chłopakowi włosy i wyswobodziwszy się z jego ramion ruszyła do wyjścia. 
-Na Nelchaela…- mruknął Black do pleców dziewczyny, ale ona absolutnie go nie słyszała.

-Witaj- Johhny Whins czekał już przy portrecie Grubej Damy. Był troszkę wyższy od Diany, miał brązowe włosy, które układały się w fale opierając się o dość umięśnione ramiona. Chłopak był posiadaczem dużych brązowych oczu, które okalały gęste rzęsy. Zaś dość mały nos dobrze współgrał z pełnymi ustami. 
-Diana! – uśmiechnął się radośnie podając dziewczynie ramię i prowadząc ją w kierunku błoni.

-No i co wtedy? – Lily siedziała na łóżku przyjaciółki słuchając opowiadania przyjaciółki o przebytej randce. Było późno gdy wróciła. Niebo iskrzyło się milionami gwiazd, których nie przysłaniała żadna, nawet najmniejsza chmura- niecodzienny widok w Anglii.
-No i on wtedy przytulił mnie do siebie. Wiesz, rozmawialiśmy, zawiał wiatr i takie tam. Ale! Chciał mnie pocałować! Na pierwszej randce, rozumiesz?!
-Co ty na to?- Evans spojrzała bystrymi oczami prosto w równie zielone jak jej tęczówki.
-No jak to co? Znasz mnie Rudziaczku nie od dziś! Pojechałam mu po ambicji – Diana uśmiechnęła się czarując oczami
-No mów! Co mu powiedziałaś?!
-Że…ale nie śmiej się, co?
-Diana!
-No, że niech nawet nie próbuje, bo i tak, i tak jest słaby, i nie ma co próbować, bo ja się zawiodę, a on się zbłaźni…
Lily parsknęła śmiechem.
-I co on na to?  
-Próbował mi udowodnić, że nie, a ja mu na to, że moje usta są zbyt delikatne i nie będę się z nim całować.
Dziewczęta wybuchnęły śmiechem i położyły się obok siebie wsuwając pod kołdrę. 
-Mogę się założyć, że będzie za tobą latał- jęknęła Lily doliczając chłopaka do listy zalotników przyjaciółki, która, owa lista, powiększała się z każdym dniem.
-O to mi chodzi, Rudziaczku, o to mi chodzi.

SPOILER