-Idzie za nami.
-Kto?- Potter rzucił ukradkowe spojrzenie na mapę. Widniała na niej niezidentyfikowana kropka – bez imienia i nazwiska. Po prostu były to dwie literki. -„ND”. Ciekawe kto to?- Zamruczał.
-Kot. I to w dodatku Diany – odparł Syriusz wciągając powietrze do dróg oddechowych.
-Skąd wiesz?- Okularnik spojrzał na towarzysza.
-Czuję zapach bzu i niezidentyfikowanego proszku. Bzem pachnie Di, a w ten sposób tylko jej kot. Lubię go. Chociaż koty są… - Syriusz wzdrygnął się delikatnie warcząc.
-Dobra waruj kundlu – Potter zaśmiał się, po czym dostał przez łeb.
Diana pogrążona była w głębokim śnie. Cieniutki księżyc otulił się kołdrą z chmur. Nawet wiatr nie miał ochoty na nocną zabawę z liśćmi. Nelchael wrócił z wieczornej eskapady za Huncwotami i jak gdyby nigdy nic położył się na nogach swojej pani. Przeciągnął się leniwie opierając łepek na łapce i zamknął oczy. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Dianą, gdy ta nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Było to w Alejce szóstej, krypcie numer 66…
-Alejka szósta, krypta numer sześćdziesiąt sześć. Alejka szósta, krypta numer sześćdziesiąt sześć - czarny kot szedł dróżką pośród grobów mamrocząc pod nosem treść zadania, które miał wykonać. Zwierze poruszało się bezszelestnie obserwując okolicę żółtymi ślepiami. Była pełnia, na cmentarzu pozapalane były znicze. Księżyc jasnym światłem muskał rosnące przy marmurowych tablicach lilie i krzewy jaśminu, bawiąc się z cieniem w nadawanie nowych kształtów płatkom kwiatów.
-Doprawdy! Muszą mnie wysyłać w pełnie. Zawsze w pełnie! Głupie!
Niebo przecięła błyskawica, choć nie było burzy. Wszystkie światełka zgasły. Na chwilę. I wszystko wróciło do normy.
-Wybacz Pani, że obraziłem twe córy- Kot podniósł wzrok w przestrzeń ponad sobą i resztę komentarzy zachował dla siebie. Noc nie lubiła, gdy obrażano jej dzieci.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Pisk, szum, łopot skrzydeł, krzyk, cisza.
W alejce numer sześć, pod kryptą z numerem sześćdziesiąt sześć stał mężczyzna o żółtych oczach. Sięgnął do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu kluczy. Przeklął siarczyście, gdy nie udało mu się ich znaleźć. Swą zadbaną i delikatną dłoń, niewinną niczym rączka dziecka, podniósł i skierował w stronę Księżyca. Cała czystość zniknęła, gdy starannie spiłowane paznokcie zmieniły się w ostre pazury. Bez trudu mężczyzna otworzył zamek krypty, do której wszedł. Księżyc oświetlił dwanaście trumien.
-Która to była...? - jegomość zastukał w najbliżej stojący sarkofag. Przeszedł się wzdłuż pomieszczenia odczytując kolejne tabliczki.
-Danastia Harris, Deta Harris, Dalia Harris, Danna Harris, Demi Harris, Dorothy Harris, Donita Harris... Denis Harris. Jest.
Krypta rozpaliła się błękitnym płomieniem. Trwało to ułamek sekundy. Cmentarz znów spowiła ciemność, którą gdzieniegdzie oświetlał blask zniczy i Księżyc.
-Phii... żadna nie wyszła za mąż i każda dała się zabić przed trzydziestką! Idiotki!
Z otwartej trumny uśmiechała się nietknięta przez robaki kobieta. Osobę, która co kilkadziesiąt lat wykonywała rytuał taki jak ten nie dziwiło, że żadna z umarłych pań nie przypominała umarłego. Wszystkie wyglądały na pogrążone w głębokim śnie. Jedyne, co odróżniało je od śpiących to, że nie oddychały.
Denis Black otworzyła oczy, gdy mężczyzna przeciął jej podbrzusze i umieścił swą dłoń w ranie. Blondynka roześmiała się perliście i zastygła w bezruchu. Ponownie zamarła.
Wijące się coś żółtooki schował do słoiczka wypełnionego płynem uprzednio przecinając pępowinę. Umieścił płód za pazuchą i wyszedł z pomieszczenia zatrzaskując drzwi.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Krzyk, łopot skrzydeł, szum, pisk, cisza.
Przed kryptą siedział czarny kot o żółtych ślepiach i zawzięcie lizał łapkę. Niewyraźnie mruknął coś o wykonaniu zadania i zniknął w cieniu jaśminu. Zapach poruszonego kwiatu rozniósł się po cmentarzu. Kot ni stąd ni zowąd znalazł się w słabo oświetlonym mieszkaniu. Wskoczył zwinnie na kanapę. Po chwili w tym samym miejscu siedział mężczyzna o żółtych ślepiach. Oparł się plecami o oparcie, westchnął ciężko i sięgnął za pazuchę, z której wyciągnął słoik. Przyjrzał się zawartości.
-Doprawdy! Muszą mnie wysyłać w pełnie. Zawsze w pełnie! Głupie!
Niebo przecięła błyskawica, choć nie było burzy. Wszystkie światełka zgasły. Na chwilę. I wszystko wróciło do normy.
-Wybacz Pani, że obraziłem twe córy- Kot podniósł wzrok w przestrzeń ponad sobą i resztę komentarzy zachował dla siebie. Noc nie lubiła, gdy obrażano jej dzieci.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Pisk, szum, łopot skrzydeł, krzyk, cisza.
W alejce numer sześć, pod kryptą z numerem sześćdziesiąt sześć stał mężczyzna o żółtych oczach. Sięgnął do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu kluczy. Przeklął siarczyście, gdy nie udało mu się ich znaleźć. Swą zadbaną i delikatną dłoń, niewinną niczym rączka dziecka, podniósł i skierował w stronę Księżyca. Cała czystość zniknęła, gdy starannie spiłowane paznokcie zmieniły się w ostre pazury. Bez trudu mężczyzna otworzył zamek krypty, do której wszedł. Księżyc oświetlił dwanaście trumien.
-Która to była...? - jegomość zastukał w najbliżej stojący sarkofag. Przeszedł się wzdłuż pomieszczenia odczytując kolejne tabliczki.
-Danastia Harris, Deta Harris, Dalia Harris, Danna Harris, Demi Harris, Dorothy Harris, Donita Harris... Denis Harris. Jest.
Krypta rozpaliła się błękitnym płomieniem. Trwało to ułamek sekundy. Cmentarz znów spowiła ciemność, którą gdzieniegdzie oświetlał blask zniczy i Księżyc.
-Phii... żadna nie wyszła za mąż i każda dała się zabić przed trzydziestką! Idiotki!
Z otwartej trumny uśmiechała się nietknięta przez robaki kobieta. Osobę, która co kilkadziesiąt lat wykonywała rytuał taki jak ten nie dziwiło, że żadna z umarłych pań nie przypominała umarłego. Wszystkie wyglądały na pogrążone w głębokim śnie. Jedyne, co odróżniało je od śpiących to, że nie oddychały.
Denis Black otworzyła oczy, gdy mężczyzna przeciął jej podbrzusze i umieścił swą dłoń w ranie. Blondynka roześmiała się perliście i zastygła w bezruchu. Ponownie zamarła.
Wijące się coś żółtooki schował do słoiczka wypełnionego płynem uprzednio przecinając pępowinę. Umieścił płód za pazuchą i wyszedł z pomieszczenia zatrzaskując drzwi.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Krzyk, łopot skrzydeł, szum, pisk, cisza.
Przed kryptą siedział czarny kot o żółtych ślepiach i zawzięcie lizał łapkę. Niewyraźnie mruknął coś o wykonaniu zadania i zniknął w cieniu jaśminu. Zapach poruszonego kwiatu rozniósł się po cmentarzu. Kot ni stąd ni zowąd znalazł się w słabo oświetlonym mieszkaniu. Wskoczył zwinnie na kanapę. Po chwili w tym samym miejscu siedział mężczyzna o żółtych ślepiach. Oparł się plecami o oparcie, westchnął ciężko i sięgnął za pazuchę, z której wyciągnął słoik. Przyjrzał się zawartości.
-Diano Harris… od dziś jestem twoim aniołem stróżem- Powiedział, po czym odstawił słój na stolik wygodnie układając się w łóżku.
Nelchael przeciągnął się leniwie. Tak, dobrze pamiętał te czasy. Opiekował się Dianą, a ona nawet nie miała o tym pojęcia. Sprawił, że urodziła ją kobieta otwarta na magię, czarownica. A on był przy niej i przy Di. Stał się Kotem domowym. Miauknął w geście desperacji. Do czego to doszło? Kot domowy! I nikt z nim nigdy nie wypił whisky! Zszedł z posłania i pod osłoną nocy powędrował do Hogsmead. Musiał się napić.
Syriusz Black przebudził się i mimo usilnych starań nie mógł spać dalej. Rozsunął kotary opuszczając stopy na zimną posadzkę. Westchnął cicho. Głowę zaprzątały mu tysiące myśli, z którymi nie mógł sobie poradzić. Ubrał się w pośpiechu zarzucając na siebie czarny płaszcz, chwycił mapę i różdżkę, i wyszedł z dormitorium. Sprawdził korytarze i przejścia, które prowadziły do Hogsmead. Musiał się napić.
-Co podać kochaneczku?- Madame Kitty nachyliła się nad jegomościem o dziwnym kolorze oczu. Mogłaby przysiąc, że były żółte. Mrugnęła kilka razy tłumacząc omamy wzrokowe nikłym światłem w gospodzie.
-Whisky- mruknął prostując palce. Nawet się nią nie zainteresował. Madame Kitty spojrzała w stronę, w którą kierował swój wzrok. Poza oknem nic nie zauważyła. Aż podskoczyła, gdy z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka w drzwiach zapowiadający nowego gościa.
-Dwie whisky, moja droga- usłyszała, gdy odwróciła się by odejść i zrealizować zamówienie. Skinęła głową w stronę mężczyzny. Dostrzegła na jego twarzy nikły uśmiech, ale nie zagłębiała się dalej. Wróciła do pracy.
-Syriuszu… Syriuszu!
Black odwrócił się na pięcie. Mógłby przysiąc, że nikt w pubie go nie poznał, ani nie wypowiedział jego imienia, jednak w jego głowie dalej rozlegał się naglący głos. Rozejrzał się po pomieszczeniu nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną w identycznym czarnym płaszczu, chociaż bardziej znoszonym. Dostrzegł też podobieństwo w czerni ich włosów, lecz mężczyzna, który wpatrywał się w niego żółtymi oczyma, miał je dłuższe i jakby bardziej skołtunione. Syriusz ciągnięty jakąś nieznaną siłą podszedł do jegomościa.
-Usiądź- znów rozległo się w jego głowie. Spełnił polecenie. Po chwili przy ich stoliku pojawiła się Madame Kitty z dwoma butelkami whisky. Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
-Kim jesteś?- Black spojrzał w oczy mężczyzny, który raptem wydał mu się dziwnie znajomy.
-Znasz mnie Syriuszu. Cieszę się, że się spotykamy. Mam dla Ciebie ważne informacje.
-Nelchael…- nie wiedzieć czemu, w głowie Łapy pojawiło się to imię. I prowadzony jakąś siłą musiał je wypowiedzieć, chociaż nie chciał. Zapiekło go gardło.
-Zgadza się, Nelchael- Mężczyzna uśmiechnął się. Syriusz zauważył dwa nienaturalnie, jak na człowieka, długie kły.
-Kim jesteś?
-To długa historia. Jestem animagiem. Zupełnie jak ty. Jedyne co nas różni to profesja. Ty jesteś czarodziejem, a ja aniołem stróżem.
Syriusz przyłożył szklankę do ust. Czytał rozdział o aniołach stróżach, gdy uczył się animagii. Z tego co pamiętał, musieli oni służyć wyższej sile, ale nie magowi. Byli specjalnie szkoleni, a ich ludzkie ciała zmieniały się wraz ze zdobytym doświadczeniem.
-Nie sądzę, żeby bycie czarodziejem było profesją- odstawił szklankę i nachylił się w stronę stołu.
-Dobrze kombinujesz Syriuszu.
-Czego chcesz?
-Ostrzec Cię. Jeżeli chcesz przeżyć, nie idź wraz z przyjaciółmi do Komnaty Quattuor w najbliższą sobotę. I pod żadnym pozorem nie pozwól Dianie znaleźć się w jej okolicy.
-Jakieś szczegóły? Mam się przestraszyć?- Black zaśmiał się szyderczo patrząc w oczy Nelchaela
-Jeżeli ją kochasz, nie pozwól jej- Gwałtownym ruchem żółtooki złapał towarzysza za poły płaszcza- Rozumiesz?
Źrenice Syriusza rozszerzyły się, gdy spojrzał w oczy Nelchaela.
-Rozumiem…
Syriusz obudził się zlany potem. Usiadł rozsuwając kotary i postawił stopy na zimnej posadzce. Świtało, ale był pewien, że już nie zaśnie. W jego głowie istniało tylko jedno zdanie. „Jeśli ją kochasz, nie pozwól jej”. Poderwał się z miejsca i nie zważając na nic udał się w kierunku dormitorium dziewcząt. Zwinnie wskoczył na poręcz schodów i wszedł do dormitorium Lily i Diany. Dobrze wiedział, którą kotarę rozsunąć. Usiadł na skraju łóżka Di. Tak słodko spała. Odgarnął kosmyk włosów opadający na jej twarz i uśmiechnął się lekko. „Nie pozwól jej”… Black odwrócił głowę. Wpatrywały się w niego żółte ślepia.
-Nelchael…- mruknął.