BLOGGER TEMPLATES - TWITTER BACKGROUNDS »

czwartek, 23 czerwca 2011

Rozdział II: Poznaj anioła

-Idzie za nami.
-Kto?- Potter rzucił ukradkowe spojrzenie na mapę. Widniała na niej niezidentyfikowana kropka – bez imienia i nazwiska. Po prostu były to dwie literki. -„ND”. Ciekawe kto to?- Zamruczał.
-Kot. I to w dodatku Diany – odparł Syriusz wciągając powietrze do dróg oddechowych.
-Skąd wiesz?- Okularnik spojrzał na towarzysza.
-Czuję zapach bzu i niezidentyfikowanego proszku. Bzem pachnie Di, a w ten sposób tylko jej kot. Lubię go. Chociaż koty są… - Syriusz wzdrygnął się delikatnie warcząc.
-Dobra waruj kundlu – Potter zaśmiał się, po czym dostał przez łeb.

Diana pogrążona była w głębokim śnie. Cieniutki księżyc otulił się kołdrą z chmur. Nawet wiatr nie miał ochoty na nocną zabawę z liśćmi. Nelchael wrócił z wieczornej eskapady za Huncwotami i jak gdyby nigdy nic położył się na nogach swojej pani. Przeciągnął się leniwie opierając łepek na łapce i zamknął oczy. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Dianą, gdy ta nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Było to w Alejce szóstej, krypcie numer 66…

-Alejka szósta, krypta numer sześćdziesiąt sześć. Alejka szósta, krypta numer sześćdziesiąt sześć - czarny kot szedł dróżką pośród grobów mamrocząc pod nosem treść zadania, które miał wykonać. Zwierze poruszało się bezszelestnie obserwując okolicę żółtymi ślepiami. Była pełnia, na cmentarzu pozapalane były znicze. Księżyc jasnym światłem muskał rosnące przy marmurowych tablicach lilie i krzewy jaśminu, bawiąc się z cieniem w nadawanie nowych kształtów płatkom kwiatów.
-Doprawdy! Muszą mnie wysyłać w pełnie. Zawsze w pełnie! Głupie!
Niebo przecięła błyskawica, choć nie było burzy. Wszystkie światełka zgasły. Na chwilę. I wszystko wróciło do normy.
-Wybacz Pani, że obraziłem twe córy- Kot podniósł wzrok w przestrzeń ponad sobą i resztę komentarzy zachował dla siebie. Noc nie lubiła, gdy obrażano jej dzieci.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Pisk, szum, łopot skrzydeł, krzyk, cisza.
W alejce numer sześć, pod kryptą z numerem sześćdziesiąt sześć stał mężczyzna o żółtych oczach. Sięgnął do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu kluczy. Przeklął siarczyście, gdy nie udało mu się ich znaleźć. Swą zadbaną i delikatną dłoń, niewinną niczym rączka dziecka, podniósł i skierował w stronę Księżyca. Cała czystość zniknęła, gdy starannie spiłowane paznokcie zmieniły się w ostre pazury. Bez trudu mężczyzna otworzył zamek krypty, do której wszedł. Księżyc oświetlił dwanaście trumien.
-Która to była...? - jegomość zastukał w najbliżej stojący sarkofag. Przeszedł się wzdłuż pomieszczenia odczytując kolejne tabliczki.
-Danastia Harris, Deta Harris, Dalia Harris, Danna Harris, Demi Harris, Dorothy Harris, Donita Harris... Denis Harris. Jest.
Krypta rozpaliła się błękitnym płomieniem. Trwało to ułamek sekundy. Cmentarz znów spowiła ciemność, którą gdzieniegdzie oświetlał blask zniczy i Księżyc.
-Phii... żadna nie wyszła za mąż i każda dała się zabić przed trzydziestką! Idiotki!
Z otwartej trumny uśmiechała się nietknięta przez robaki kobieta. Osobę, która co kilkadziesiąt lat wykonywała rytuał taki jak ten nie dziwiło, że żadna z umarłych pań nie przypominała umarłego. Wszystkie wyglądały na pogrążone w głębokim śnie. Jedyne, co odróżniało je od śpiących to, że nie oddychały.
Denis Black otworzyła oczy, gdy mężczyzna przeciął jej podbrzusze i umieścił swą dłoń w ranie. Blondynka roześmiała się perliście i zastygła w bezruchu. Ponownie zamarła.
Wijące się coś żółtooki schował do słoiczka wypełnionego płynem uprzednio przecinając pępowinę. Umieścił płód za pazuchą i wyszedł z pomieszczenia zatrzaskując drzwi.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Krzyk, łopot skrzydeł, szum, pisk, cisza.
Przed kryptą siedział czarny kot o żółtych ślepiach i zawzięcie lizał łapkę. Niewyraźnie mruknął coś o wykonaniu zadania i zniknął w cieniu jaśminu. Zapach poruszonego kwiatu rozniósł się po cmentarzu. Kot ni stąd ni zowąd znalazł się w słabo oświetlonym mieszkaniu. Wskoczył zwinnie na kanapę. Po chwili w tym samym miejscu siedział mężczyzna o żółtych ślepiach. Oparł się plecami o oparcie, westchnął ciężko i sięgnął za pazuchę, z której wyciągnął słoik. Przyjrzał się zawartości.
-Diano Harris… od dziś jestem twoim aniołem stróżem- Powiedział, po czym odstawił słój na stolik wygodnie układając się w łóżku.

Nelchael przeciągnął się leniwie. Tak, dobrze pamiętał te czasy. Opiekował się Dianą, a ona nawet nie miała o tym pojęcia. Sprawił, że urodziła ją kobieta otwarta na magię, czarownica. A on był przy niej i przy Di. Stał się Kotem domowym. Miauknął w geście desperacji. Do czego to doszło? Kot domowy! I nikt z nim nigdy nie wypił whisky! Zszedł z posłania i pod osłoną nocy powędrował do Hogsmead. Musiał się napić.

Syriusz Black przebudził się i mimo usilnych starań nie mógł spać dalej. Rozsunął kotary opuszczając stopy na zimną posadzkę. Westchnął cicho. Głowę zaprzątały mu tysiące myśli, z którymi nie mógł sobie poradzić. Ubrał się w pośpiechu zarzucając na siebie czarny płaszcz, chwycił mapę i różdżkę, i wyszedł z dormitorium. Sprawdził korytarze i przejścia, które prowadziły do Hogsmead. Musiał się napić.

-Co podać kochaneczku?- Madame Kitty nachyliła się nad jegomościem o dziwnym kolorze oczu. Mogłaby przysiąc, że były żółte. Mrugnęła kilka razy tłumacząc omamy wzrokowe nikłym światłem w gospodzie.
-Whisky- mruknął prostując palce. Nawet się nią nie zainteresował. Madame Kitty spojrzała w stronę, w którą kierował swój wzrok. Poza oknem nic nie zauważyła. Aż podskoczyła, gdy z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka w drzwiach zapowiadający nowego gościa.
-Dwie whisky, moja droga- usłyszała, gdy odwróciła się by odejść i zrealizować zamówienie. Skinęła głową w stronę mężczyzny. Dostrzegła na jego twarzy nikły uśmiech, ale nie zagłębiała się dalej. Wróciła do pracy.
-Syriuszu… Syriuszu!
Black odwrócił się na pięcie. Mógłby przysiąc, że nikt w pubie go nie poznał, ani nie wypowiedział jego imienia, jednak w jego głowie dalej rozlegał się naglący głos. Rozejrzał się po pomieszczeniu nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną w identycznym czarnym płaszczu, chociaż bardziej znoszonym. Dostrzegł też podobieństwo w czerni ich włosów, lecz mężczyzna, który wpatrywał się w niego żółtymi oczyma, miał je dłuższe i jakby bardziej skołtunione. Syriusz ciągnięty jakąś nieznaną siłą podszedł do jegomościa.
-Usiądź- znów rozległo się w jego głowie. Spełnił polecenie. Po chwili przy ich stoliku pojawiła się Madame Kitty z dwoma butelkami whisky. Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
-Kim jesteś?- Black spojrzał w oczy mężczyzny, który raptem wydał mu się dziwnie znajomy.
-Znasz mnie Syriuszu. Cieszę się, że się spotykamy. Mam dla Ciebie ważne informacje.
-Nelchael…- nie wiedzieć czemu, w głowie Łapy pojawiło się to imię. I prowadzony jakąś siłą musiał je wypowiedzieć, chociaż nie chciał. Zapiekło go gardło.
-Zgadza się, Nelchael- Mężczyzna uśmiechnął się. Syriusz zauważył dwa nienaturalnie, jak na człowieka, długie kły.
-Kim jesteś?
-To długa historia. Jestem animagiem. Zupełnie jak ty. Jedyne co nas różni to profesja. Ty jesteś czarodziejem, a ja aniołem stróżem.
Syriusz przyłożył szklankę do ust. Czytał rozdział o aniołach stróżach, gdy uczył się animagii. Z tego co pamiętał, musieli oni służyć wyższej sile, ale nie magowi. Byli specjalnie szkoleni, a ich ludzkie ciała zmieniały się wraz ze zdobytym doświadczeniem.
-Nie sądzę, żeby bycie czarodziejem było profesją- odstawił szklankę i nachylił się w stronę stołu. 
-Dobrze kombinujesz Syriuszu.
-Czego chcesz?
-Ostrzec Cię. Jeżeli chcesz przeżyć, nie idź wraz z przyjaciółmi do Komnaty Quattuor w najbliższą sobotę. I pod żadnym pozorem nie pozwól Dianie znaleźć się w jej okolicy.
-Jakieś szczegóły? Mam się przestraszyć?- Black zaśmiał się szyderczo patrząc w oczy Nelchaela
-Jeżeli ją kochasz, nie pozwól jej- Gwałtownym ruchem żółtooki złapał towarzysza za poły płaszcza- Rozumiesz?
Źrenice Syriusza rozszerzyły się, gdy spojrzał w oczy Nelchaela.
-Rozumiem…

Syriusz obudził się zlany potem. Usiadł rozsuwając kotary i postawił stopy na zimnej posadzce. Świtało, ale był pewien, że już nie zaśnie. W jego głowie istniało tylko jedno zdanie. „Jeśli ją kochasz, nie pozwól jej”. Poderwał się z miejsca i nie zważając na nic udał się w kierunku dormitorium dziewcząt. Zwinnie wskoczył na poręcz schodów i wszedł do dormitorium Lily i Diany. Dobrze wiedział, którą kotarę rozsunąć. Usiadł na skraju łóżka Di. Tak słodko spała. Odgarnął kosmyk włosów opadający na jej twarz i uśmiechnął się lekko. „Nie pozwól jej”… Black odwrócił głowę. Wpatrywały się w niego żółte ślepia.
-Nelchael…- mruknął.

Rozdział I: "Nowość w jej życiu"

Noc. Dym z papierosa unosił się białym obłokiem na tle granatowego nieba i żółtych świateł. Cieniutki księżyc delikatnie uśmiechał się do postaci.
-I co się szczerzysz, hmm? – rzekł przykładając papierosa do ust. Zaciągnął się. –Myślisz, że życie jest takie proste? Chociaż w sumie… ty też jesteś sam na tym zasranym świecie.
Zaśmiał się jak pies gasząc papierosa na drzewie, o które był oparty. Księżyc dalej szeroko się uśmiechał szydząc ze swojego znajomego. Światła, które wypływały z zamku powoli gasły- kolacja się skończyła.
-Syriusz… ty znowu tutaj? Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego zawsze jak tylko przyjeżdżamy wychodzisz z uczty powitalnej. Możesz mi to wytłumaczyć?- ktoś złapał chłopaka za ramię. Dobrze znał te dłonie. Uśmiechnął się pod nosem, złapał dziewczynę za nadgarstek, przeciągnął przed siebie i oparł brodę na jej obojczyku.
-Spójrz- szepnął do jej ucha pozostawiając na skórze dziewczyny gęsią skórkę. Wskazał na zamek, od którego biła żółta poświata i cienie drzew, które okalały go z dwóch stron. Dziewczyna nie odezwała się. Uśmiechnęła się delikatnie wtulając w ramiona chłopaka. Czasami zastanawiała się, czy tak właśnie wyglądają przyjaciele? Z rozmyślań wytrącił ją głos dobiegający z kieszeni czarnowłosego:
-Syriusz do cholery!


-Moja Lily, moja Lily!- James Potter mruczał rozrzucając rzeczy po pokoju w poszukiwaniu ramki ze zdjęciem ukochanej. Poza tym w ręce wpadł mu plan przygotowany przez niego i Syriusza. Koncept powitalnego żartu, który niezwłocznie trzeba było zrealizować. Cóż, jak każdy szanujący się Huncwot, James zapomniał o pierwotnym celu. Wyciągnął z kieszeni dwukierunkowe lusterko i z euforią wypisaną na twarzy mruknął:
-Syriusz Black
Oczywiście, w lusterku nie pojawiła się twarz przyjaciela. Ciężko było skupić jego uwagę, gdy „relaksował” się gdzieś tam w lesie. James spojrzał na mapę Huncwotów. No tak, to że Diana była razem z nim Rogaty mógł się domyślić. Ona była sumieniem Syriusza i czasami okularnikowi zdawało się, że między jego przyjacielem i Di było coś więcej. Niestety, on pozostawał Casanovą, a ona prawdziwą gwiazdą wieczoru.
-Syriusz! Syriusz do cholery! – Pottera powoli irytował brak reakcji. Jak ten zawszony kundel mógł go tak po prostu olać?! No jak?!
-Hmm? – po chwili odezwało się lusterko. Odezwało. James prychnął.
-No weź i mnie nie dobijaj kundlu! Plan! Zapomniałeś?! Misja! Cale wakacje przygotowywaliśmy to, a ty jak zwykle się szlajasz i to w dodatku z Di!
Syriusz wyszczerzył się od ucha do ucha
-Łap Lunia, zaraz będę
-Ehh…. Faceci… Jedna swołocz!- mruknęła Diana uśmiechając się ironicznie, po czym puściła się biegiem w stronę zamku. Syriusz rzucił jakieś „pa”, wrzucił lusterko do kieszeni i pognał za przyjaciółką. James mógłby przysiąc, że gdyby jego przyjaciel miał ogon, to wesoło by nim merdał.
Rogaty usiadł na łóżku i przesunął dłonią po pościeli. Uderzył ręką w coś twardego. Wyciągnął przedmiot i jego oczom ukazało się zdjęcie Lily Evans. Zdjęcie, które znał na pamięć, i którego szukał od powrotu z kolacji. Spojrzał na twarz swojej muzy i przejechał po niej palcem. Dziewczyna ze zdjęcia uśmiechnęła się do niego promiennie.


Rudowłosa dziewczyna rozglądała się nerwowo po dormitorium. Była w nim sama, co zdarzało się rzadko. Siódmy rok zaczynał się dziwnie. Diana uspokoiła się nieco, co martwiło Lily. Poniekąd, bo czas w końcu zmądrzeć. Żeby tak w jej ślady poszedł Black i Potter. Potter… On też dziwnie się zachowywał. Nie odezwał się do rudej słowem przez całą podróż. Nawet na nią nie patrzył. Zrobiło jej się źle i poczuła się samotna. Pierwszy raz czuła, że nie ma nikogo. Nawet Pottera. A co z innymi współlokatorkami? Lily nie miała pojęcia. Szlajały się pewnie, albo siedziały w pokoju wspólnym. Dziewczyna postanowiła nie spędzać pierwszego wieczoru sama. Wyszła z pokoju zamykając cicho drzwi. Odwróciła się i uderzyła w uśmiechniętą od ucha do ucha Dianę. Jej czarne loki kaskadą opadały na ramiona, niektóre sterczały w dziwnym kierunku. Grzywka wyglądała jak po spotkaniu z tornado. Błękitne oczy iskrzyły się w blasku świec, a policzki zdobił rumieniec. Dołeczki w policzkach dziewczyny wesoło podkreślały szeroki uśmiech. Lil zmierzyła przyjaciółkę wzrokiem po raz kolejny, ale niedane jej było skończyć, bo ta zaciągnęła ją do dormitorium, pchnęła na łóżko, pocałowała w usta i poczęła kręcić się dookoła własnej osi na środku pokoju. Rudowłosa patrzyła na tą scenę oniemiała. Po chwili zaśmiała się promieniście.
-Di! Di, głupku!

Czarny kot przyglądał się scenie ironicznym spojrzeniem. Podniósł jedną łapkę i od niechcenia zaczął ją lizać, łupiąc kątem oka na dziewczynę w czarnych włosach wirującą po środku pokoju. „Ehh… może i jest w niej coś magicznego… może faktycznie się nadaje?” Pomyślało zwierzę. W tym samym momencie jego źrenice rozszerzyły się, by szybko wrócić do poprzedniego stanu. O ile koty nie mają mimiki twarzy, to każdy obserwator mógłby przysiąc, że ten wręcz się śmiał.

Di upadła.
-O mamuniu, zaraz padnę! – Powiedziała pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu i czkawki.
-Jak znam życie, to ganiałaś się gdzieś po lesie z Łapą?- Zapytała Lily, chociaż Diana usłyszała w tym twierdzenie.
-Oh tak! Ale przy wejściu wpadłam na Johnnego! Tego, co mi tak przypomina wyjętego spod prawa przystojniaka! – Usiadła po turecku klaszcząc w dłonie
-I co? – Lil oparła brodę na dłoniach. Zapowiada się ciekawa historia.
-I nic. To co zwykle, umówiłam się. Zamierzam… hmmm… Zresztą nie wiem.
-Diana Harris nie wie, co zamierza? To chyba nowość w jej życiu!- Wyszczerzyła się Evans.
-Oj tam, oj tam! Nie wiem w co się ubrać…? – Czarnowłosa wstała i podeszła do kufra wyrzucając całą jego zawartość na łóżko, po czym za pomocą różdżki wszystkie ubrania umieściła w szafie układając je kolorystycznie i tematycznie- Lily, a co z Jamesem? Odezwał się do Ciebie już?
-Nie, całą kolację nie odezwał się ani słowem i powiem Ci, ze… podoba mi się to.
Diana zauważyła jak jej przyjaciółka opuszcza wzrok. Kot też to zauważył. Przestał lizać drugą łapkę, zeskoczył z parapetu i z bijącym od niego majestatem podszedł do czarnowłosej.
-Co jest Nelchael? Chciałbyś jeść?
Kot spojrzał na nią wzrokiem „głupia! Pogadaj z Jamesem!”, ale pani najwyraźniej go nie zrozumiała. Za pomocą różdżki umieściła karmę w misce. Obok postawiła wodę.
-Nelchael! Dlaczego nie jesz?! Przecież chciałeś!
-Dlaczego ty mu dałaś takie skomplikowane imię?- zapytala Lily. Zawsze pytała i nigdy nie mogła zrozumieć.
-Mówiłam Ci przecież. Gdy tylko go przygarnęłam przyśniło mi się, że tak go nazywam i tak też zrobiłam. Nie czepiaj się, tylko pomóż mi wybrać ubrania na jutro.
Lily westchnęła podnosząc się z łóżka. Chciała uniknąć trucia przyjaciółki. Poniedziałek zapowiadał się iście szalony.

-Reeemiii! Oł Reeeemiii! – James Potter śledził wzrokiem mapę Huncwotów szukając kropki z imieniem jego przyjaciela.
-Zamknij się idioto! – Black rzucił poduszkę w stronę wyjącego osobnika, by owy człek złapał go za ramię i pociągnął w stronę wyjścia, przy okazji zrzucając z łóżka- Debil – mruknął.
-Znalazłem go! Chodzi sobie przy tej komnacie na czwartym piętrze, wiesz, co dochodzą stamtąd dziwne odgłosy, czego jeszcze nie sprawdziliśmy- Potter spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela
-Ha! W sobotę!- skwitował to Black wychodząc z pokoju.

Nelchael strzygł uszami. „Komnata”. „Jeszcze jej nie sprawdziliśmy”. „W sobotę”. Kot otworzył oczy, pomyślał i poderwał się do drzwi. Na szczęście do dormitorium wchodziła Anna, współlokatorka Diany i Lily. Szybko zbiegł po poręczy zgrabnie lądując na dywanie i wymknął się z wierzy Gryffindoru zaraz za Jamesem i Syriuszem. Komnata musiała pozostać nienaruszona, a w soboty TYM BARDZIEJ nie mogło tam nikogo być. Już Nelchael się o to postara.

SPOILER