BLOGGER TEMPLATES - TWITTER BACKGROUNDS »

wtorek, 1 listopada 2011

7: "Dziwne młodzieżowe przypadki"



Lily otworzyła zapuchnięte oczy. Było jej ciepło i czuła znany jej zapach. Spojrzała tępo w ścianę i nie spuszczała z niej wzroku przez dłuższy czas. Leżała nieruchomo. Nie wiedziała która godzina, gdzie jest, ani co się stało. Pamiętała tylko że było jej zimno, i że obwiniała się za śmierć rodziców. Do pogrzebu rodziców rzewnie płakała, co osiągnęło apogeum na ceremonii pochówku. Teraz nie potrafiła uronić żadnej łzy. Była bierna i gdyby tylko mogła pozostałaby w tej pozycji długi czas. Ale nie mogła. Pozwoliła sobie na za dużo emocji. Wspominałam już, że było jej ciepło? Teraz zrobiło jej się jeszcze cieplej, gdy James przyłożył twarz do jej szyi. Poczuła jego miarowy oddech. Po plecach przeszedł ją przyjemny dreszcz. Puste od bólu serce wypełniło się ciepłem, którego nie chciała się pozbywać. To nie było mocne ciepło, ale dało się je spokojnie wyczuć. Lily oderwała wzrok od ściany i odwróciła się twarzą do chłopaka. Spał. Był… piękny? Rozczochrana czupryna opadała na poduszki, a  męskie rysy twarzy złagodniały. Na ustach błąkał mu się delikatny uśmiech. Lily pomyślała jak by to było gdyby on nie istniał, albo co gorsza – zginął. W jej oczach pojawiło się przerażenie. Potrząsnęła głową wyrzucając zły obraz z widoku. Włożyła dłoń w czuprynę chłopaka i ucałowała go w czoło. Postanowiła się pozbierać. Chociaż trochę. Mimo wszystko – czuła się pusta.
James otworzył oczy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył były wpatrujące się w niego, acz nieobecne zielone tęczówki. Chciał się tak budzić wiecznie. Uśmiechnął się pod nosem.
-Dzień dobry- mruknął. Lily chciała uśmiechnąć się do niego, odpowiedzieć, ale nie była w stanie. Z jej ust nie wyszedł żaden dźwięk i raptem poczuła się chora. Skinęła tylko głową, chcąc mu przekazać, że nie jest w stanie odpowiadać. James ucałował ją w czoło i podniósł się.
-Przyda Ci się ciepły rosół. Strasznie wczoraj przemokłaś- spojrzał na nią z troską w oczach jakby bojąc się, że coś może jej się stać. Postanowił się nią zaopiekować. Otworzyła oczy ze zdziwienia. Zawsze posądzała go o brak odpowiedzialności i narcyzm. Zaskoczył ją tym wyrazem oczu i stwierdzeniem. Pokiwała twierdząco głową, ale nie wstała z łóżka. Obserwowała jak Potter ubiera się i wychodzi bez słowa z pokoju. Bał się?
James zszedł do restauracyjnej części Dziurawego Kotła. Podszedł do baru i zamówił gorącą zupę. Czekając na realizację zamówienia podsłuchał rozmowę dwóch czarodziejów, których kojarzył z Ministerstwa.
-Wiesz Arnold- mówił jeden z nich ubrany w ciemnofioletową szatę, wyglądający jakby nie spał od tygodnia- mam już dość. Od tygodni giną mugolaki, a my do tej pory nie złapaliśmy żadnego sprawcy. Sam-Wiesz-Kto rośnie w siłę i przybywa mu popleczników.
-Tak, zgadzam się. Mam nadzieję, że ten nowy kurs pozwoli jakoś usprawnić działanie naszych aurorów. Jak na razie najlepiej idzie Potterowi i Moody’emu. Wyobraź sobie, że ostatnio byli bliscy schwytania Dołohowa – Odpowiedział mu mężczyzna w zielonej szacie, popijając kawę. James wytężył słuch- Podobno Charlus został ranny, ale już się wylizał. Miał pocharatane ramię. Za to Moody zarobił nową bliznę na twarzy- Arnold skrzywił się- W każdym razie Dołohow zdążył się teleportować.
-Twoje zamówienie- Jamesowa uwaga została odwrócona przez barmana, który wręczył mu tacę z jedzeniem – rosołem dla Lily i stekiem dla siebie. Przy okazji taca przyozdobiona była magicznymi stokrotkami, które mieniły się złotem. Potter podziękował i przelewitował tacę do pokoju.
Zastał Lily ubraną i uczesaną. Wyglądała jakby nie spała. Snuła się po pokoju zaścielając łóżko. Wiedziała, ze zwykle robią to skrzaty. Odwróciła się do Rogacza.
-Musiałam- wychrypiała i odkaszlnęła krzywiąc się- musiałam zająć ręce- wytłumaczyła się. Wyglądała tak, jakby miała się zaraz popłakać, a mimo wszystko łzy nie leciały z jej oczu. Opuściła głowę siadając na łóżku. James odstawił tacę na stolik i podszedł do niej. Ukucnął i złapał ją za dłonie.
-Lily- powiedział- wszystko się ułoży, zobaczysz- Podniósł się i przytulił ją do siebie- Ale teraz zjedz rosół. Wiem, że pewnie nie jesteś w stanie nic przełknąć, ale jestem skłonny nawet Cię karmić- uśmiechnął się.
-Dam sobie radę- mruknęła. Podeszła do stolika i usiadła na krześle. Ciepły płyn był jej potrzebny.

Hagrid przybył po nich godzinę później oddelegowując ich do szkoły. Lily nie poszła na obiad, który właśnie trwał. Zaszyła się w sypialni i postanowiła z niej nie wychodzić. James podzielił się usłyszaną w Dziurawym Kotle rozmową z Suriuszem i Remusem- Petera z nimi nie było, nie wiedzieć czemu, z reguły nie opuszczał obiadów.  Panowie jednogłośnie stwierdzili, że na świecie zaczyna się robić źle, a oni nie będą w związku z tym siedzieć bezczynnie. Nie chodzi tu oczywista o zniknięcie Petera, którym się w ogóle nie przejęli. Kto wie, może już teraz w szkole powstają stoważyszenia wierne Voldemortowi…
Chłopcy nie mogli przestać rozmawiać o temacie. Di przyglądała się im z uwagą, ale stwierdziła, że ma to gdzieś. Wszystkiego miała dość. Szczególnie Syriusza. Ostentacyjnie wstała od stołu i podeszła do Johnnego. Nie jeden, to drugi – facetów mogła mieć ile tylko chciała.
-Twoja propozycja na spacer dalej aktualna?- mruknęła mu kusząco do ucha. Zerwał się praktycznie natychmiast. Złapał ją za rękę i wyprowadził z Sali. Jak ona go pociągała!
-Skąd ta zmiana zdania?- zapytał, gdy wychodzili z zamku
-Cóż, czasami lubię urozmaicić moje życie- zaśmiała się uroczo. Musiała go zbajerować choćby nie wiem co. Na dworze było chłodno, ale nie aż tak aby nie móc wytrzymać bez kurtki. Diana miała szczęście, że założyła pod mundurek ciepły sweterek.
Rozmawiało im się zadziwiająco dobrze. Johnny pilnował się po imprezie, na której dała mu kosza. To było widać. Śmiali się. Diana przystanęła. W oddali zobaczyła Syriusza, który przyglądał się całemu spacerowi. Chciała mu zrobić na złość, odegrać się na nim za to, ze ją wykorzystał. Nie zwracała uwagi na to, ze to ona wpakowała mu się do wanny, że to ona go sprowokowała i to ona nie dała mu dojść do głosu, gdy chciał jej powiedzieć, że ją kocha. Nie wiedziała, że Black mógłby kogokolwiek kochać. Poczuła się wykorzystana. Idąc tym tropem rozumowania postanowiła się na Łapie odegrać. Zbliżyła swoją twarz do ust Johnnego. Połozyła dłoń na jego policzku i pocałowała go. Całował nieziemsko. Poczuła motylki w brzuchu- nie takie jak czuła całując się z Blakiem, ale jednak. To był dobry znak. Pomyślała sobie, że mogłaby nawet bardziej odegrać się na byłym kochanku.

Tydzień później Lily wróciła do jako takiej normy. Zaczęła przychodzić na lekcje. Nie odzywała się nawet do nauczycieli, ale ich cieszył sam fakt, że w ogóle była. Profesor Slughorn zmartwił się zachowaniem Lily do takiego stopnia, że ta trzasnęła mu przed nosem podręcznikiem i wyszła z klasy wściekła jak osa. James pamiętał jak na niego się tak wściekała. Cieszył się, że pozwala mu siedzieć ze sobą. Gdy była smutna chwytała go za rękę i ciągnęła w miejsce gdzie mogłaby pomilczeć. On był przy niej. Mógł przy niej posiedzieć, patrzyć na jej piękną twarz, na jej ciało. Nauczył się rozpoznawać u niej każdą emocję, reagować na drgnięcie jej ciała gdy tego potrzebowała. A ona była mu za to wdzięczna. Nie chciała od niego nic więcej. Aż do pewnego dnia, gdy ktoś z uczniów puścił plotkę, o treści „Lily Evans i James Potter są razem”.
-Potter! Ty nadęty bufonie! Ile razy mówiłam Ci, że nigdy z Tobą nie będę? Po co rozpowiadałeś to całej szkole?- krzyczała na niego, gdy siedzieli przy kolacji w Wielkiej Sali. James patrzył na nią z niedowierzaniem. Po wszystkim co dla niej robił ona tak mu się odwdzięczała. Wstał.
-Evans, do twojej wiadomości NIE rozpuścilem takiej plotki, bo po pierwsze… - zamilkł. Patrzyła na niego wzrokiem „nie tutaj, nie teraz, przepraszam”, mimo że jej postawa mówiła coś całkowicie innego. Westchnął- Nie mam zamiaru Ci tego tłumaczyć. Też mam uczucia- jęknął i wyszedł. Pobiegła za nim.
-Potter! Stój!
Poprowadził ją do jakiejś opuszczonej klasy.
-Lily… o co Ci chodzi?- zapytał siadając na ławce. Stanęła przed nim.
-James, to nie tak. Ja nie chciałam, jestem Ci wdzięczna za to, co dla mnie robisz. Zdenerwowałam się tylko, bo… oh, Severus nazwał mnie szlamą, a Avery opowiadał jak ginęli moi rodzice i ja…
Przytulił ją.
-Zabiję gnoi- James był wściekły. Lily nie chciałą żeby cokolwiek robił.
-James… muszę Ci coś powiedzieć, James, spójrz na mnie- złapała jego twarz w dłonie. Jego oczy były przepełnione emocjami. Nie chciała żeby był zły. No i była gotowa mu to powiedzieć.
-James… przez ten cały czas ty… ty byłeś przy mnie, ja to doceniam, uwież mi. I wiesz, ja zmieniłam zdanie co do Ciebie. I już dawno chciałam Ci to powiedzieć- plątała się. Jej głos drżał, czuła ssanie w brzuchu oznaczające stres i podniecenie.
-James- zaczęła znowu- Ja chyba się w tobie zakochałam- jęknęła praktycznie niedosłyszalnie wbijając wzrok w ziemię.
Potter siedział jak spetryfikowany. Czy Lily Evans właśnie powiedziała mu, ze się w nim zakochała?
-Słucham?- uśmiechnął się obserwując ją.
-Nie każ mi tego powtarzać, jestem kiepska w mówieniu o własnych uczuciach- jęknęła patrząc mu w oczy. Był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Pocałował ją. Oderwała się od niego po chwili.
-Ale nie mówmy o tym nikomu- mruknęła
-Tajemnica jest jeszcze bardziej podniecająca – stwierdził i pocałował ją ponownie.

-Di, mogę się przysiąść? - Syriusz wszedł do pokoju wspólnego i gdy zobaczył siedzącą przy kominku czarnowłosą, poczuł nieodpartą potrzebą porozmawiania z nią. Podszedł powolnym krokiem. Czuł się dziwnie walcząc o dziewczynę. Nigdy przecież nie musiał tego robić. Zawsze to one lgnęły do niego. Jednak Diana nigdy nawet nie okazała mu krzty zainteresowania, poza łazienkową sytuacją, co wzbudzało w Blacku potrzebę walki o nią.
-to nie jest najlepszy pomysł - odparła. - zaraz przyjdzie Johnny. Wiesz, jestem z nim.
Syriusz pomyślał chwilę rozważając wszystkie za i przeciw. Nelchael mówił, ze ma walczyć o Dianę, w przerwie między "ukręcę Ci łeb" a "zrobię Ci z dupy jesień średniowiecza", a Łapa czuł, ze kot nie powiedział tego bezpodstawnie. Poza tym uczucie, które siedziało w chłopaku nie dawało mu spokoju. Czuł, ze bez tej małej, wiecznie szczęśliwej istoty nie będzie mógł długo egzystować. Musiał ją zdobyć i to wcale nie dla przyjemnosci.
-nie szkodzi, mam kremowe piwo- usmiechnal sie nonszalancko I jakgdyby nigdy nic usiadł na fotelu po lewej stronie dziewczyny, ktora siedziała lekko zdezorientowana.
-Chciales ze mną o czymś porozmawiać? Coś się stało? Coś z Jamesem?
Syriusz spojrzał w duże oczy czarnowłosej.
-nie, skąd przypuszczenia?
-no wiesz... Nie czesto zdarza sie, żeby Syriusz Black ot tak sie do kogoś przysiadał...-mrugnęła do niego przyjaźnie (a przynajmniej starała się żeby tak było), lecz Łapa kątem oka zarejestrował schodzącego ze schodów Johnnego. Obserwował jego ruchy już dokładniej, gdy ten podszedł do Diany I pocałował ja lekko w usta, po czym usiadł po prawej stronie dziewczyny. Syriusz wstał i podał chlopakowi rękę w geście przywitania. Ten uscisnął ja mocniej niż powinien również się podnosząc.
Cisza. Jedyne co dochodzilo do uszu Diany, to cisza. Wojna energii. Czuła je, ich moc i ich wpływ na nią samą. Czuła, że jedna z nich jest dominująca, a jedna lecząca rany. Ale która należała do kogo, tego już Diana nie potrafiła określić. Pięć minut, a moze godzina. Juz sama nie wiedziala ile tak siedzieli I sztyletowali sie wzrokiem. Czula sie co raz bardziej niezręcznie i nie miała bladego pojęcia o co chodziło Blackowi, dlaczego wchodził z kopytami w jej, swoja drogą, szczęśliwy zwązek.
-Johnny, byles juz u McGonnagal?
Cisza.
-Syriusz, po co przyszedłes?
Cisza.
Co raz bardziej ja to irytowalo. Wzięła głęboki oddech.
-moze byscie porozmawiali, bo nie wiem co sie z wami dzieje!
Ignorancja. Bolalo.
-moze ja wyjde...- podniosla sie wygladzajac faldki na białej sukience. Johnny tez sie podniosl.
-nie, zostan. Ja wyjde. Musze isc do McGonnagal. Zobaczymy sie pozniej. - pocalowal ja w policzek I zniknal w dziurze pod portretem. Diana opadla na fotel ciezko wzdychajac.
-I co sie gapisz Black? Skoncz juz I wyjdz, bo mnie wnerwiasz.- spojrzala mu wyzywajaco w oczy, a on usmiechnal sie I nachylil w strone jej ucha.
-uwielbiam, gdy sie zloscisz. Tak slodko wtedy dominujesz... - pocalowal ja w policzek, dokladnie uwazajac by nie byl to ten sam policzek, ktory pocalowal Johnny, I wyszedl do dormitorium pozostawiajac dziewczyne w nie lada oslupieniu.

sobota, 10 września 2011

6:"Szarlotka na ciepło"


Błękitne niebo pokryło się chmurami. Pogoda sprzyjała nastrojowi jaki panował w sercu Lily. Wpatrywała się tępo w czubki swoich zabłoconych trampek. Obserwowała stróżkę wody, która torowała drogę do wykopanego w ziemi dołu. Dołu do którego wkładano urny. Dołu, w którym wszystko miało się kończyć, który wcale nie symbolizował szczęścia, czy jakiejkolwiek pozytywnej emocji. Nie był to też zwykły dół. To był najgorszy dół jaki Evans w swoim życiu widziała i nie chciała oglądać ponownie. Chociaż, nie miała już co oglądać. Została jej tylko Petunia. Lily podniosła delikatnie głowę. Rude kosmyki przyklejały się do jej twarzy, ale nie zwracałą na to uwagi. Nie odgarnęła nawet włosu, który boleśnie wbił się w jej oko. Rozejrzała się. Jej siostra trzymała się jak najdalej od niej – stała po drugiej stronie owej dziury i obdarzała Lily nienawistnym spojrzeniem – jakby to ona była przyczyną ich śmierci, jakby próbowała obwinić za to co się wydarzyło jej świat i magię. Miała rację, Lily to czuła. Dlatego nie spojrzała Petunii w oczy. Wina kłuła ją od środka wraz z wszechobecną rozpaczą – bo tego co czuła Lily nie można było nazwać smutkiem. Wraz z grzmotem, który wstrząsnął całym cmentarzem rudowłosa zawyła. Miała ochotę wyrwać sobie serce i gdyby nie silne ramiona, które oplotły jej ciało – osunęła by się z łoskotem do dołu z urnami – spalonymi ciałami jej rodziców. Dla Lily nie było ważne, kto ją przytrzymuje. Nie poczuła też bijącego od tej osoby ciepła. Nie czuła nic. Zamknęła się w swoim własnym wewnętrznym bólu i zanosiła się płaczem. Rodzina, która przyszła – wujostwo i krewni – patrzyła na nią z powątpiewaniem.

Łzy.
Ciemność.
Krzyk.
Szept.
Cisza. …cisza… cisza…CISZA!
Smutek.
Oczy… oczy…
ROZPACZ
Ból?
Koniec?
Śmierć…

Łzy wędrowały po jej twarzy. Płynęły strumieniem, zatrzymując się na brodzie. James nie mógł patrzeć na dziewczynę. Jego duszę kłuł jej ból. Czuł się dziwnie i nieswojo. Chciał ją zabrać z tego miejsca, sprawić by była szczęśliwa. Czuł, że wydarzenia sprzed tygodnia rozwiały się, jednak miał nadzieję, że jego relacje z Lily nie pogorszą się.
James miał refleks dzięki pozycji ścigającego, na której grał w szkolnej drużynie Quidditcha. Nie dziwne więc, że złapał w swoje ramiona drobne ciało dziewczyny. Pogrzeb się już skończył, a nad grobem został tylko on i rudowłosa, która właśnie zemdlała- wycieńczona przeżyciami minionego okresu i pzrytłoczona poczuciem winy. Potter teleportował się. Po chwili stał już we własnym pokoju w Dziurawym Kotle, który wypożyczył mu ojciec, i w którym jutro miał się znaleźć Hagrid, by odwieźć go i Lily do szkoły.
Rogacz położył na łóżku wątłe ciało dziewczyny, Ściągnął z niej mokre ubrania pozostawiając tylko bieliznę. Naciągnął na Rudą swoją koszulę w kratę i przykrył ją kołdrą.
-Syriusz Black – mruknął do lusterka. Po chwili zobaczył w nim twarz przyjaciela.
-Witaj Rogaty!- ucieszył się – jak Ruda?
-zemdlała. Jeszcze nigdy nie widzałem takiej rozpaczy. Chciałbym jej jakoś pomóc – James spojrzal czule na rudowłosą dziewczynę. Zamyślił się.
-Wiesz co robisz- odparł Black i nie widząc reakcji kumpla – zniknął z lusterka.
Potter podszedł do łóżka. Rozebrał się do bokserek i położył obok dziewczyny. Objął ją w pasie przytulając się do jej pleców. Ułożył jej głowę na jego wyciągniętej ręce splatając palce jej dłoni ze swoimi. Skuliła się. James zanurzył nos w jej włosach wdychając zapach kadzidła i deszczu oraz jej własny – słodki, lekko cierpki.

Diana obserwowała Syriusza. Unikała go, ale lubiła patrzeć na to co robi. Upewniała się, czy zostawienie go, to był dobry pomysł. Przez cały tydzień próbował z nią porozmawiać, ale zbywała go. Tłumaczyła się śmiercią rodziców przyjaciółki, pomocą dla jakiegoś pierwszaka, randką, której nie miała, albo po prostu odwracała się na pięcie i znikała nim zdążył do niej podejść. Któregoś dnia zauważyła jak Black wracał z błoni, które przez deszczową pogodę były całkiem puste. Di akurat stała w uchylonych drzwiach wejściowych. Podszedł do niej, ale przez stan w jakim znajdowała się jego twarz – Harris nie odsunęła się. Złapała jego policzki w dłonie uważając na czerwone ślady i spojrzała na niego uważnie. Koszulę miał porwaną, jakby od pazurów. Na szyi miał zadrapania, a twarz była w sińcach. Pod okiem widniała czerwona plama, która z dnia na dzień na pewno zmieni koloryt na odcienie fioletu i zieleni. Miał też spuchniętą i zakrwawioną wargę.
-Na litość boską, Black! Co Ci się stało?!- Diana wpatrywała się w niego z otwartymi oczami. Martwiła się. Uśmiechnął się do niej krzywiąc lekko i oplótł ręce na jej talii.
-Nareszcie się nie wyrywasz, skarbie – mruknął. Sytuacja mu odpowiadała, mimo że przed chwilą pobił się z Nelchaelem, który dowiedział się o łazienkowym zajściu. Ogólnie, Black czuł się usatysfakcjonowany.
-Trzeba Ci to opatrzyć- mruknęła wyciągając z kieszeni różdżkę. Potrafiła wyleczyć takie rany dwoma zaklęciami.
-Nie tutaj- pociągnął ją w stronę nieznanego jej korytarza. Po chwili stali już przed wielkim obrazem przedstawiającym owoce. Black połaskotał gruszkę, która rapterm zaczęła się poruszać i odsłoniła klamkę. Łapa otworzył przejście.
Znaleźli się w kuchni- Harris nigdy w niej nie była. Pomieszczenie było małe – Di pomyślała, że jest to raczej przedsionek, niż sama kuchnia. Nie było tu bowiem żadnego sprzętu, który by na to wskazywał, poza wielkim napisem „kuchnia” nad drzwiami, które otworzyły się z chwilą, gdy czarnowłosa usiadła na fotelu przy małym okrągłym stoliku.
-Panicz Black! – usłyszałą piskliwy głosik skrzata domowego, który wyskoczył zza jej fotela- co panicz sobie życzy?
-Wiesz Strzałko, myślę, że ja i moja towarzyszka napijemy się ciepłej kawy z mlekiem, oraz zjemy szarlotkę na ciepło – odparł wpatrując się prowokacyjnie w oczy Diany. Nie wiedziała skąd wiedział o tym, że to jej ulubiony zestaw, który zamawiała w wakacje w jednej z kawiarenek znajdujących się obok jej domu. Uwielbiała szarlotkę. Odwróciła wzrok. Raptem poczuła się naga, gdy Black tak natarczywie wpatrywał się w jej oczy.
-Mam nadzieję, że nie trenujesz na mnie leglimencji…- mruknęła. Przed nią pojawiło się ciepłe ciasto i kubek z gorącą kawą. Black zaśmiał się. Zawsze chciał się tego nauczyć, ale nie pomyślałby nawet o tym, by zajrzeć do jej umysłu.
-A chciałabyś? – nachylił się w jej stronę
-Tak, chciałabym przywrócić twoją twarz do normalności. Nie mogę na Ciebie patrzeć- Chwilę później Syriusz był tym samym Syriuszem, którego widziała jeszcze dziś rano. Chociaż teraz raczej się uśmiechał niż denerwował.
-Dlaczego wtedy uciekłaś? – Diana zatrzymała łyżeczkę z ciastem w drodze do ust. Spodziewała się tej rozmowy, ale nie tu i nie teraz, i nie tak prosto z mostu! Syriusz nie spodziewał się takiej reakcji dziewczyny. Myślał, że wstanie, ucieknie, albo rozpłącze się. A ona wpatrywała się w niego i nawet sam nie wiedział o czym myślała. Jedyne co mógł zrobić, to obserwować dalej.
-Wiesz…- odkaszlnęła- to był głupi pomysł
-Mówiłem Ci to w nocy – odparł.
Westchnęła.
-W sumie, chciałam sprawdzić czy jednak się zapędzisz i widać, żę się nie pomyliłam – wstała. On również. Złapał ją za nadgarstek.
-Nie oskarżaj tylko mnie, Diana. To nie ja wpakowałem Ci się do wanny. I wybacz, jestem tylko facetem! Do tego zakochanym w tobie facetem!- krzyknął. Black nigdy nie mówił o swoich uczuciach. Nigdy. Więc nie mógł być Blackiem. Diana miała oczy wielkości galeonów. Czyli to, co powiedział jej w pokoju życzeń, wcale jej się nie przyśniło. I dlaczego, do cholery jasnej, wpatrywał się w nią takim wzrokiem?!
-Odbiło Ci?- jej źrenice przybrały dawny kształt. Puścił jej nadgarstek.
-Skoro tak to ujmujesz… - wyszedł z pomieszczenia. Nie miał ochoty się powtarzać. Nie zamknął jednak za sobą obrazu. Zawrócił. Wziął jej twarz w dłonie i pocałował jej usta. Były ciepłe i miękkie. Lecz dziewczyna nie odwzajemniła pocałunku. Może to przez szkok, a może przez to, że był jak muśnięcie motyla. Została sama. 


Ciemność. Zwykła, czarna i niczym nie różniąca się od każdej innej. Cisza, ale kot słyszał krople wody uderzające o ziemię. Kierował się w ich stronę, tak jak mówiło prawo. Znał tą drogę, podążał nią już od setek tysięcy lat i jeszcze nigdy Noc nie pozwoliła mu zdjąć opaski z oczu. Kot poczuł morze. Pachniało ładnie, solą. Nelchael zapragnął zjeść tuńczyka. Dziwne, że zawsze gdy tędy przechodził miał pragnienie delektować się smakiem tuńczyka w ustach. Jednak nigdy nie zastanawiał się nad tym głębiej, bo pragnienie pojawiało się zawsze przed drzwiami do komnaty Nocy. Nelchael zdjął opaskę z oczu. Wiedział, że nie może się obrócić. Ci, co to zrobili - już więcej nie podnieśli wzroku. Dlatego Kot nigdy nie ryzykował. Poza tym ciekawość wcale nie miała nad nim wladzy. Interesowało go tylko jedno. Dlaczego Noc go tu ściągnęła?
Drzwi otworzyły się. Kot zmienił swą postać. Już nie był czarnym futrzakiem. Jego kły lśniły w pełnym uśmiechu, gdy zobaczył swoją Panią. Podszedł do niej i ukłonił się.
-Nelchaelu, przydzieliłam Ci zadanie, a ty nie upilnowałeś go!
-Pani, nie wiem o czym mówisz. Obserwuję Dianę.
-NIE DOŚĆ DOBRZE!- Nelchael podniósł wzrok. Zawsze podnosił, gdy Noc krzyczała. Nie bał się jej i wiedział, że swoją bezczelnością doprowadzał ją do szału. Przez moment w jego oczach pojawiło się zdziwienie. Tylko przez moment, bo udało mu się je zamaskować obojętnością. Koło przepięknej Pani, ubranej w czerwoną, aksamitną suknię, z której wystawał sztywny kaptur, i która ciągnęła się po sali, stał człowiek. Mężczyzna. Bawił sie różdżką, podobną do tych, które mają uczniowie Hogwartu. Miał krótkie, ciemne włosy i zimne, stalowoszare oczy. Nie patrzył przychylnie na kota.
Noc odetchnęła. Jej alabastrowa pierś  uniosła się, tworząc dołek w tchawicy i uwydatniając jej obojczyki.
-Nelchaelu- zaczęła- Diana złamała tradycję swojej rodziny... usuniesz coś, co zostało stworzone przez zdrajcę... odejdź.
-Nie wiem o czym mówisz, Pani - powtórzył Nelchael, dobrze wiedząc co Noc miała na myśli.
-WYNOŚ SIĘ!- Kot miał wrażenie, że twarz Pani znalazła się przed jego, ale gdy mrugnął, Ona dalej stała na podeście wraz z tym dziwnym mężczyzną. Kot obrócił się. Zawiązał opaskę na oczy i po prostu zniknął. 

czwartek, 25 sierpnia 2011

Rozdział 5: "Niech cierpią"

Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale ostatnio bardzo są mi potrzebne takie rozdziały. Miał być horror- będzie, ale na razie jest coś takiego. Muszę sobie chyba znaleźć faceta ;p
Rozdział dedykuję M. - Leniaczku, dla dopieszczenia twoich kubków smakowych - rozdział dłuższy niż zwykle. 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Syriusz Black otworzył oczy. Sprawiało mu to nie lada kłopot, ale po dłuższej chwili wspomaganej przeciągłym jękiem udało mu się. Wpatrywały się w niego soczyście żółte tęczówki.
-Nelchael- powiedział przeciągle- Chciałeś czegoś?
Żółte oczy ani na chwilę nie przestały wpatrywać się w Blacka, co doprowadzało go do szału. Zrzucił z siebie kota i ubrał spodnie. Rozejrzal się po pomieszczeniu. Znajdował się w swoim dormitorium, we własnym łóżku. Obok niego nie było żadnej dziewczyny, jak to zwykle bywało po imprezie, a jedyne co pamiętał, to początek picia z Jamesem.
Syriusz niezdarnie naciągnął na siebie koszulę i poszedł za Nelchaelem, który zniknął z pokoju raptem materializując się na dole schodów do męskich dormitoriów. Łapa schował do kieszeni różdżkę omijając leżące na ziemi papierki, butelki, rozgniecione przekąski i półnagich ludzi. Przeszedł przez pokój wspólny starając się nie wdepnąć w rozlany poncz, wódkę i wymiociny. Dotarł do portretu, by po dłuższym marszu znaleźć się na błoniach.
Podążył za kotem, który wszedł we wnękę w murze, zaraz pod wieżą Gryffindoru. Na twarzy Syriusza pojawiło się zdziwienie, gdy zamiast zwykłej dziury zobaczył drzwi. Pociągnął je i wszedł do niewielkiej komnaty. Rozejrzał się.
Pomieszczenie oświetlone było kilkoma świeczkami stojącymi na szafkach przy małym, jednoosobowym łóżku i biurku. Nikłe światło dawał też ogień palący się w kominku, który znajdował się  na drugim końcu pokoju. Owo biurko stało za drzwiami, i leżały na nim porozrzucane papiery, szkice i ołówki. Syriusz zauważył, ze na jednej z kartek narysowana jest ostatnia noc, gdy całował się się z Dianą w pokoju życzeń.
Nelchael siedział na łóżku. Przed nim stało drewniane krzesło.
-Usiądź Syriuszu.
Łapa go nie posłuchał. Podniósł rysunek i wpatrywał się w niego. Pieścił kubki estetyczne Blacka, bo był nadwyraz realistyczny, oddający cielesność i porządanie. Mimo to, wywoływał w chłopaku uczucie wściekłości.
-Co to jest?- Zapytał.
-Szkic, o ile dobrze wiem
-Kto to narysował?
-Ja.
-Po co? Byłeś tam wtedy?- Syriusz złożył kartkę i schował do kieszeni w spodniach. Mimo wszystko- podobał mu się ten obrazek.
-Nie muszę być żeby wiedzieć.
Syriusz zaklął pod nosem i usiadł na wskazanym przez Nelchaela krześle.
-Mam kaca i nie bardzo mam ochotę z tobą rozmawiać- Black spojrzał na towarzysza spod byka. Kot podniósł wzrok.
-Naprawdę? Black, nie igraj ze mną!
Łapie wydawało się, że dźwięk rozniósł się po całym pomieszczeniu. Poczuł się jak w domu. Ojciec zwracał się do niego takim samym tonem. Nigdy nie powiedział nic miłego. Albo krzyczał, albo warczał. Nelchael nie zdąrzył się uchylić. Z jego nosa trysnęła krew.
-Nie waż się zwracać do mnie takim tonem, rozumiesz?- Black trzymał Kota za poły płaszcza przygniatając go do łóżka na którym leżał. Uderzył go ponownie podbijając oko. Rzucił nim o ścianę i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Nelchael popatrzył w przestrzeń i podniósł się do pozycji siedzącej. Nastawił sobie nos, po czym wyciągnął z szafki butelkę whysky. Nalał sobie do szklanki, po czym wypił jej zawartość.
-Tu Cię boli… - mruknął.

Lily wtuliła się mocniej w ciepłe ramiona. Nie chciała otwierać oczu, sen wydawał się bardzo realistyczny, a tę noc przespała wyjątkowo dobrze. Było jej ciepło, czuła się bezpiecznie i całą noc miała wrażenie czyjejść obecności. Nie opuszczało jej w dalszym ciągu, ale zrzuciła to na dalszą imaginację snu. Jednak w jej śnie nic nie głaskało jej po ramieniu, a teraz wyraźnie to czuła. Wytężyła zmysły. Znała ten zapach bardzo dobrze, delikatnie mieszał się z wonią alkoholu, ale był mocno wyczuwalny. „James?” – pomyślała. Wiedziała bardzo dobrze, że leży wtulona w ramiona Pottera, ale nie była w stanie się z nich uwolnić. Ba, nawet nie próbowała. Było jej tak dobrze, że pragnęła zatrzymać ten stan na dłużej. A on był taki ciepły. Czuła jak otula ją kołdrą i rozluźnia uścisk. Nie pozwoliła mu na to. Przytuliła go do siebie mocniej umieszczając nos w zagłłębieniu między szyją a obojczykiem chłopaka. Tu pachniał najładniej. Poczuła jak się uśmiechnął obejmując ją ponownie i wplatając dłoń w jej włosy. Czyżby wiedział, że nie śpi?
-Jeśli to sen, to może trwać wiecznie…- mruknęła. Nie zważała na konsekwencje swoich słów i czynów. Nie myślała o przeszłości ani przyszłości. Liczyło się tu i teraz. Stęskniła się za nim i mogłaby przysiądz, że gdy się odezwał niskim, zalotnym głosem, po jej ciele przeszedł dreszcz, a nogi zrobiły się miękkie.
-Dla Ciebie wszystko.
Lily otworzyła oczy. Zobaczyła ciało Pottera. Przejechała dłonią po jego brzuchu. Nie spodziewała się, że będzie aż tak umięśniony. Zarumieniła się.
-Jak się spało?- zapytał głaszcząc ją po plecach. Zamruczała cicho dotykając dłonią jego twarz. Poczuła kilkudniowy zarost – w takim było mu najlepiej i uwielbiała gdy go miał.
-Uznam to za pozytywną odpowiedź- zaśmiał się delikatnie podsuwając ją w górę łóżka. Ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Lily uśmiechnęła się delikatnie patrząc Jamesowi w oczy. Nie spodziewała się, że będzie aż tak szczęśliwa. Nie spodziewała się, że będzie jej aż tak dobrze. Cała nienawiść, którą żywiła do niego przez wszystkie lata odpłynęła z niej już dawno, a teraz ogarnęło ją dziwne i nieznane uczucie, któremu poddawała się mimo woli. Umieściła nogę między nogami Rogatego. Zaśmiała się z jego miny. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
-Myślałem, że uciekniesz. Nie wiedziałem nawet, że zostaniesz tu na noc. Jak to się w ogóle stało? – szeptał. Ale dla niej i tak używał w tym momencie za dużo słów. Czuła, że jest w samej bieliźnie. Pamiętała, że gdy rozbierała Jamesa żeby położyć go spać, on nie był jej dłużny. Ale niczego innego nie zrobił poza ściągnięciem koszulki. Spodni pozbawiła się sama. Poprosił żeby położyła się obok, a ona się zgodziła.
Położyła palec na jego wargach.
-Ciii- szepnęła i ucałowała czubek jego nosa.
-Jesteś taka piękna…
-Ciii- dotknęła jego policzka całując kącik jego ust.
Uśmiechał się.

James Potter czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie wiedział gdzie ma to szczęście ulokować. Poza tym wypełniała go miłość do tej rudej istotki, która właśnie wpatrywała się w jego twarz z zupełnie inną energią niż kiedyś. Widział w jej oczach coś, co chciał zobaczyć od zawsze. Widział… radość? Uwielbienie?.... Miłość?
Nie chciał robić żadnego ruchu. Dał jej działać. Nie chciał jej tracić, bo zrobił coś nie tak. Chciał zatrzymać tą chwilę na zawsze. Budzić się tak codziennie i czuć ciepło jej ciała.
Pocałowała go.

Lily przestała myśleć co robi. Po raz pierwszy w życiu czuła do Pottera coś innego niż nienawiść. Czuła jak to rozlewa się w całym jej ciele. Nie wiedziała co to, ale nie chciała tego uczucia wypuszczać. Pocałowała go, a on oddał pocałunek. Po jej ciele przeszedł dreszcz.

Syriusz wpadł do pokoju jak burza. Bolała go głowa, czuł się niewyspany i był wściekły na Nelchaela. Nie miał ochoty na nic, poza prysznicem. Porwał więc rzeczy i udał się do łazienki prefektów, z których korzystali dzięki Remusowi, głośno trzaskając drzwiami od dormitorium. „Niech cierpią” – pomyślał.

Diana przekręciła się na łóżku. Dotknęła dłonią zimną poduszkę, by chwilę później wtulić w nią twarz. Ogarnęło ją uczucie niespełnienia i niedosytu. Kierując się instynktem udała się w wybrane przez siebie miejsce.

Łapa zanurzył się w bąbelkach stworzonych z magicznych dysz w wannie. Zamknął oczy, po czym gwałtownie je otworzył, gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Wytężył zmysł zapachu. Poczuł woń alkoholu i znajomy zapach, po czym ponownie zamknął ślepia.
-W tym momencie przesadzasz- stwierdził, gdy osóbka weszła do wody.
-Daj spokój. Mnie też przyda się chwila relaksu. No chyba że nasikałeś do wody, wtedy mogę się zbulwersować – zaśmiała się.
-Głupek – otworzył oczy patrząc na nią. Zapragnął zrobić na złość Nelchaelowi. Dobrze wiedział, że ten będzie skłonny go zabić, ale w tym momencie mało go to obchodziło. Podpłynął do Diany i wpił się w jej usta. Postanowił nie marnować okazji. Taka chwila może już nigdy się nie wydarzyć.

Diana oparła się o zimną wannę. W mugolskim świecie woda na pewno byłaby już zimna, lecz tu ciągle utrzymywała pierwotną temperaturę. Rozgrzane ciało dziewczyny niespecjalnie tolerowało to ciepło. Spojrzała na przymknięte oczy Blacka, który siedział naprzeciwko gładząc jej udo. Niby wszystko dobrze, ale Diana poczuła się paskudnie. Zaśmiała się.
-Hmm? – wymruczał przysuwając się do niej.
-To nie był twój pierwszy raz, prawda? – zapytała przyglądając się jego twarzy. Była pewna, że nie była pierwsza i poczuła się wykorzystana, zaliczona i dołączona do syriuszowej kolekcji. Potwierdził. Wyszła z wody. Nogi miała jeszcze miękkie, ale udało jej się zachować równowagę. Naciągnęła na siebie bieliznę i pierwszą lepszą koszulę, po czym wyszła z pomieszczenia trzaskając portretem. Syriusz ruszył za nią.

Remus Lupin został obudzony przez cichy chichot dochodzący z łóżka jego najlepszego przyjaciela. Niezmiernie go ten dźwięk irytował. Rozchylił kotary z nielada łoskotem nasłuchując reakcji kolejnej z dziewczyn na jedną noc Rogacza. Dobiegł go głos Lily, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że Potter ma siedzieć cicho. Remus nigdy nie był nachalny, ani nie wtrącał się w niczyje życie, ale nie mógł się powstrzymać. Rozchylił kotary w łóżku przyjaciela w tym samym momencie, gdy drzwi do dormitorium się otworzyły.
-No nie wierzę!
-Ja jebię…
Remus i Diana stanęli jak wryci. Po chwili w drzwiach zmaterializował się Łapa.
-Diana! Co się sta…. O ku*wa- uśmiechnął się od ucha do ucha. Takiego widoku nie spodziewał się zobaczyć nigdy w życiu. Evans leżała wtulona w Rogatego śmiejąc się do rozpuku. Ich nogi były dziwnie zaplątane, a dłoń chłopaka zatrzymała się na talii Rudej. Kołdra leżała gdzieś w nogach łóżka, a włosy dziewczyny były potargane. Natomiast James szczerzył się do przyjaciół.
Diana mogłaby przysiądz, że gdyby nie ręka Pottera, to Lily spadła by z łóżka.
-Chciałam porwać moją przyjaciółkę, ale widzę, że chyba jest to niemożliwe – Di poczorchrała mokrą grzywkę. Dopiero teraz przyjaciele spojrzeli na nią i Syriusza. Wyglądali co najmniej śmiesznie. Ona miała na sobie bieliznę i koszulę Łapy, a on same spodnie, które nie były do końca zapięte i z których wystawały majtki.

Lily i Diana szły na śniadanie do Wielkiej Sali.
-Czuję się jak prostytutka- mruknęła Harris gdy przechodziły przez korytarz na pierwszym piętrze.
-Dlaczego? – Lily nie mogła opanować uśmiechu. Czuła się wyśmienicie i żadna informacja nie mogła jej zepsuć humoru.
-Straciłam dziewictwo. Z Blackiem. W wannie.
Lily zatrzymała się na środku schodów.
-OSZALAŁAŚ?!
Na twarzy Di pojawił się dorodny rumienieć, gdy Evans krzyczała o jej odpowiedzialności, a może i jej braku.
-Tak, dobij. Wiesz, że tego mi trzeba…
-Ale powiedz, bo zawsze byłam ciekawa…- Evans zeszła z tonu i złapała przyjaciółkę pod rękę ciągnąc ją w stronę Sali- jak było?
Harris uśmiechnęła się.
-Cudownie!

Było już popołudnie po lekcjach, gdy dziewczyny siedziały w pokoju wspólnym odrabiając zadane prace domowe. Śmiały się przy tym w najlepsze, gdy portret odsunął się, a do pokoju weszła McGonnagal. Miała lekko przybitą minę.
-Panna Lilyann Evans, proszę do mnie! – powiedziała cichym, aczkolwiek dobrze słyszalnym tonem. Przyjaciółki spojrzały na siebie i wzruszyły ramionami. Obie nie miały pojęcia o co chodzi. Huncwoci schodzący ze schodów zatrzymali się w pół kroku i obserwowali zajście. Ruda wyszła za nauczycielką.

Godzinę później, gdy Lily nie wracała, a Diana przy pomocy Remusa zdąrzyła napisać za nią wypracowanie na zielarstwo, przyjaciele zainteresowali się tak długim pobytem Evans u opiekunki ich domu.
-Mam nadzieję, ze to nic poważnego- jęknęła Harris opierając się o nogi Blacka i powoli wstając z podłogi, na której siedziała- Idę jej poszukać.
Ale nie dane jej było dojść nawet do portretu, gdyż ten otworzył się, a do pomieszczenia wpadła wściekła, zapłakana ruda osóbka. Wbiegła do dormitorium dziewcząt, a Di podążyła za nią.

Chwilę później Huncwoci znaleźli się koło Lily, która zanosiła się płaczem wtulając w przyjaciółkę. James usiadł obok zapłakanej dziewczyny delikatnie umieszczając ją na swoich kolanach. Wtuliła się w niego chlipiąc coś niezrozumiałego.
-Ciii, nie mów- mruknął gładząc ją uspakajająco po plecach. Ale Lily powtórzyła.
-Voldemort….moi rodzice… on ich zabił.

piątek, 12 sierpnia 2011

4:"Chodź ze mną"

Przepraszam za te romanse, nie mogłam się powstrzymać :) I za błędy. Pisałam na telefonie, względnie poprawiłam...
------------------------------------------------

Lily siedziała na błoniach. Wystawiała twarz do słonca, by naładowac sie pozytywną energią. Przed nią rozciagały sie zielone pola z jednej strony ograniczone scianą lasu, a z drugiej taflą wody, ktora, nieskazitelnie czysta, niczym lustro odbijała piekno lekko przypruszonego białymi chmurami błękitu. Złote słonce smagało soczyscie zieloną trawę I rosnące gdzieniegdzie kępy złotych traw. Były one suche, ale w tym momencie Evans wydawało się, ze sa to najczystsze zboża, a nie uschnieta trawa. Siedziala pod lasem obserwujac niezmacona wode I cieszacych sie sloncem uczniow. Byli szczesliwi, zajmowali sie swoimi sprawami, a dziewczyna dalej czula sie obserwowana. Rozejrzala sie wokolo jeszcze raz. Nad jej glowa przelecial czarny ptak przyprawiajac ja o dreszcze. Nie wiedziala czemu, ale bala sie. Ciemna chmura przyslonila slonce, ale wczesniejsze promyki pozostawily na twarzy Lily usmiech. Byla ladna, miala przyjaciol I rodzine. Nie byla sama I miala powody do radosci. 
-dziekuje, dziekuje, dziekuje - szepnela. 
-Lily,Lily,Lily. Co tak siedzisz,co? Nie mozesz byc wiecznie sama. 
-Di! Nie strasz mnie! Co robisz? - czarnowlosa usiadla. 
-Zamierzam spędzić z Tobą czas. Wiesz, teraz gdy Potter dał Ci spokój jesteś coraz bardziej smutna i apatyczna. Co się dzieje?
-Wiesz, martwię się. Ataki na mugoli nasilają się, Voldemort rośnie w siłę. Nie chciałam zostawiać rodziców bez opieki. Myślałam nad rzuceniem Hogwartu, żeby ich ochraniać…- Lily popatrzyła smutno na przyjaciółke, aby po chwili się do niej uśmiechnąć- a jednocześnie jestem taka wdzięczna… 
-nawet za Pottera? 
-nawet.

-Jamie…- Diana nachyliła się nad Huncwotem ukazując swój dekolt. Chłopak spojrzał w jego stronę, po czym nic sobie nie robiąc podniósł wzrok na oczy dziewczyny.
-Nie. Ja Ci nie pomogę- wyszczerzył się, a Di podniosła się i prychnęła oburzona- Z chęcią zrobi to Syriusz, znając życie.
-Co zrobi?- dziewczyna spojrzała na Rogatego uważnie.
-No przeleci. Wiesz, ja mam swoją Lily, a ty mnie nie podniecasz- uśmiechnął się jeszcze szerzej. Diana spojrzała na niego oburzona, ale po chwili zrozumiała humor Pottera i postanowiła również zagrać w jego grę. Usiadła na nim okrakiem i syknęła mu do ucha:
-I tak byś sobie nie poradził. W łóżku jestem cholernie wymagająca, a jak tak na Ciebie patrzę, to zaczynam w Ciebie wątpić. Mizerny i wygląda jak wypłoch… do tego dzikus. Co ty mi w ogóle proponujesz, co? 
James zarumienił się patrząc na dziewczynę. Zamilkł, by po chwili wrócić do siebie.
-Jesteś tego pewna, tak?- zapytał.
-Owszem. Co więcej, wiem że nawet nie warto próbować, bo mogę się nieźle zawieść.
James zrzucił z siebie Harrisównę, a ta uśmiechnęła się z triumfem. 
-Jeden do zera dla mnie – zaśmiała się i pociągnęła Huncwota za krawat w stronę jego dormitorium. Tam miała nadzieję znaleźć Syriusza. Nie pomyliła się. Siedział na swoim łóżku paląc papierosa i wpatrując się w jej kota. Diana pchnęła Jamesa na miejsce obok Syriusza.
-Już rozumiem! Masz ochotę na trójkącik! – zaśmiał się James. Syriusz i Diana sztyletowali go spojrzeniem. 
-Owszem, James, nie domyśliłeś się?- warknęła siadając na łóżku przed nimi i zakładając nogę na nogę. Oparła się na łokciu i przeszła do sedna sprawy.
-Macie godzinę na zrobienie imprezy. Lily strasznie martwi się atakami, a ja chcę żeby się rozerwała. Zróbcie wszystko, żeby było dobrze.
-Było tak od razu dziewczyno, bo już się bałem, że faktycznie chcesz nas przelecieć- James puścił jej oko, a Syriusz zaśmiał się z przyjaciela. Wstał z łóżka, wziął Nelchaela na ręce i wręczył go Jamesowi, który również podniósł się z kanapy. 
-Daj mi chwilę- mruknął Black patrząc wymownie na Rogatego, który zrozumiał przekaz. 
-A ty nie idziesz?- zapytała Diana patrząc na zamykające się drzwi. 
-Nie- usiadł naprzeciwko dziewczyny i wyciągnął w jej stronę rękę, którą chwyciła. Pociągnął ją i usadowił na swoich kolanach- Nie śpię już czwartą noc- Mruknał wtulając się w jej ramię. Przytuliła go do siebie. 
-Syriusz…- pogłaskała długie czarne włosy i ucałowała czubek jego głowy- Nie takiego Cię znam. Co Cię martwi? 
-Nie mogę powiedzieć- westchnął i ucałował jej obojczyk. Odsunął ją od siebie i ze słynnym błyskiem w oku zapytał:- Godzina, tak? 
-Teraz już nie cała – zaśmiała się czarnowłosa wstając z kolan chłopaka.

Diana wpadła do dormitorium jak burza. Otworzyła szafę i zatopiła się w niej niemal cała. Lokatorki obserwowały ją uważnie. Dorothy odrzuciła gazetę i podeszła do panny Harris. 
-Jakaś randka?
-Nie, impreza! Nie powiedziałam? – Di wynurzyła się z morza ubrań. Widząc ogłupiałe miny dziewcząt udwrzyła się otwartą dłonią w czoło.- No impreza, za jakieś pół godziny w pokoju wspólnym. 
Dziewczęta zaczęły przygotowania. W mgnieniu oka przebrały się i pomalowały. Lily stanęła przy szafie, którą dzieliła z Dianą. 
-I pewnie nie wiesz, co masz na siebie włożyć? Powiem Ci od razu- granatowa sukienka, ta z kokardką, będzie dobra- wymruczała Di zakładając kolczyki. Chwilę później usłyszały Huncwotów, którzy wołali wszystkich uczniów na potańcówkę. Wieża zaczęła huczeć od głośnej muzyki, która ani trochę nie była syszalna przez nauczycieli , a to dzieki zaklecia wyciszajacym. Lily zeszla ze schodow z mieszanymi uczuciami. Dobrze wiedziala, ze Diana zmusi Huncwotow do zrobienia imprezy, zeby ona przestala myslec o niebezpieczenstwie czychajacym na jej rodzine. Nie byla pewna, czy uda jej sie choc na chwile zapomniec. 
-Lilyanne, zatanczysz?- poczula goracy strumien powietrza tuz przy swoim uchu. Nawet nie zauwazyla, ze stoi ze szklanka ognistej whyski z lodem I opiera sie o sciane. James wyjal szklanke z jej dloni I postawil na parapecie. Chwycil owa dlon I polozyl sobie na szyi. Czul, ze nie musza wychodzic z cienia, w ktorym sie znajdowali. Jeszcze zeszlego roku wyciagnal by dziewczyne na sam srodek parkietu, aby sie nia pochwalic, lecz tym razem nawet taka mysl nie przewinela mu sie w glowie. Chcial panne Evans miec tylko dla siebie, chcial sie nia cieszyc I bezkarnie wdychac slodki zapach jej perfum. Lily polozyla druga dlon na jego torsie I przytulila sie. Potrzebowala bezpieczenstwa I oparcia, a James jej to zapewnial. Polozyl swoja dlon na jej, druga reka oplatajac ja w pasie. Oparl policzek na czubku jej rudych wlosow I zaczal kolysac sie delikatnie, wcale nie w rytm piosenki, ktora z hukiem wpadala do jego uszu.
-James, mam nadzieje, ze nie robisz sobie nadziei? Nie kocham Cie. Lubie, ale nie kocham- Rogacz nachylil sie w strone ust dziewczyny, aby moc ja lepiej slyszec. Czul bijaca z jej strony szczerosc. Usmiechnal sie. 
-to I tak postep. pamietaj Lilyanne, bede czekal.

Na parkiecie Diana nie mogla sie odpedzic od wzroku chlopcow, ktorzy obserwowali kazdy jej ruch. Wiedziala, ze czekali na jej aprobate, zaproszenie wzrokowe, ktore da im mozliwosc zatanczenia z nia. Jeden chlopak przypatrywal sie jej jeszcze dokladniej. Dopil drinka I ruszyl w jej kierunku. Zlapal ja w pasie I obkrecil do siebie zmuszajac dziewczyne do wspolnego tanca. 
-johnny, ty brutalu - diana zasmiala sie cicho tanczac z chlopakiem.
-diana, jestes cudowna,wiesz?
-cudowna to jest McGonnagal jak nie zada pracy domowej. 
-nie ironizuj, dobrze? Chodz ze mna.
-nie Johnny. Pusc mnie.
Chopak zmierzal w kierunku meskich dormitoriow prowadzac tam czarnowlosa. Spojrzal na nia, gdy stanela w drodze do sypialni I nie pozwolila sie dotknac. Jej oczy buntowniczo patrzyly spod grzywki, dlonie zaciskaly sie na krotkiej sukience, a wlosy zdawaly sie poruszac w fali wzburzenia niczym emocje dziewczyny. Do johnnego wlasnie dotarlo, ze bedzie zalowal kolejnych krokow, dlatego puscil dziewczyne. 
- jak chcesz... Chciałem tylko pogadać...
- ale ja nie chce- Diana odwróciła się na pięcie I usiadła obok niekompletnego składu huncwotow, chwytając po drodze butelke jakiegoś trunku I opróżniając ja. Zakręciło jej się w głowie, ale rozejrzała sie dookoła. Spojrzała na Remusa, który saczyl ognista whisky, potem na Petera, który jadl czekoladowe żaby zapijając je kremowym piwem. Jej uwagę jednak zwrócił Syriusz, który położył głowę na jej kolanach każąc się smyrać za uchem. Diana zaśmiała się wesoło. Ten rytuał powtarzali na każdej imprezie I w wolnych chwilach już od czterech lat. Oboje uwielbiali na chwilę zamknąć się I odciąć od reszty świata. Do błogiego stanu relaksu doprowadzała ich energia, którą wymieniali miedzy sobą poprzez dotyk dłoni I skory głowy. 
Diana przyjrzała się twarzy Syriusza oświetlanej przez blask kominka. Mial przepiękne rysy, prawie jak z porcelany. Głęboko osadzone oczy otoczone były gęstymi, czarnymi rzęsami. W tym momencie Diana zapragnęła spróbować Blacka. Nigdy przecież go nie całowała I im dłużej o tym myślała, tym bardziej paliło ja od środka. Nachyliła się nad twarzą chłopaka. 
-chodź ze mna- szepnęła. Syriusz otworzył oczy I podniósł głowę. W jego oczach pojawiły się typowe huncwockie kurwiki. Podniósł się w tempie ekspresowym I trzymając Diane za rękę wyciągnął ja z wierzy Gryffindoru.
-ej, to ze mną miales iść, nie ja z tobą...- mruknęła cicho pamiętając o obowiązującej ciszy nocnej. Syriusz obrócił głowę w jej stronę.
-kiedy ja wiem gdzie chcesz iść- uśmiechnął się typowo po huncwocku. Chwile później stali już w pokoju życzeń  który przypominał ich zwykły pokój wspólny, z tym że przed wesoło iskrzacym się ogniem w kominku leżał puchaty, ciemno czerwony dywan. Diana usiadła na nim opierając plecy o kanapę. Syriusz zajął miejsce obok dziewczyny podając jej kieliszek wina. Uśmiechnęła się w odpowiedzi I wpatrzyła w ogień.
-z tym Johnnym to tak na poważnie kręcisz?
Diana spojrzała na Blacka wyrwana z zamyślenia.
-nie wiem. Co ma być to będzie. Dziś trochę przegiął. 
-widziałem...
-a ty masz kogoś na oku, czy wykorzystałeś już wszystkie dziewczyny w Hogwarcie?- zaśmiała się.
-została taka jedna...- mruknął uśmiechając się w myślach.
-no to za nasze kawalerskie- Di stuknęła kieliszkiem o jego kieliszek. Zamoczyła usta w trunku I odstawiła go na bok. Wyciągnęła również kieliszek z dłoni Syriusza I usiadła na nim okrakiem.
-Di, jesteś pijana, co robisz?- mruknął kładąc dłonie na jej biodrach.
-nic, chciałam czegoś spróbować... - pocałowała go. Delikatnie dotknęła ustami jego usta. Syriusz przycisnął ja do siebie mocniej wsuwając język miedzy jej usta gładząc je. Oboje rozkoszowali się ta chwila. Łapa przesunął dłoń na udo dziewczyny I pogłaskał je. Marzył o takiej chwili, ale nie był gotowy żeby powiedzieć o tym Dianie. Po prostu pocałował ja bardziej zachłannie. Czarnowłosej zawirowało w głowie I to nie przez nadmiar alkoholu we krwi. Dobrze wiedziała, ze to Black tak na nią działał. W tym momencie nawet nie zastanawiała się co z ich przyjaźnią. Po prostu zaczęła rozpinać jego koszule, by po chwili zdjąć ja z niego. Syriusz nie pozostał dłużny. Zsunął ramiączko od sukienki dziewczyny rozpinając jej zamek. Pocałował szyje czarnowłosej  która przyciągnęła go mocniej do siebie zatapiając palce w jego włosach I błądząc palcami po jego karku. Syriusz ponownie pocałował ja w usta I zapiał sukienke. 
-co robisz? - Diana otworzyła oczy. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce.
-ratuje twoja cnotę skarbie- Syriusz zaśmiał się I pocałował ja jeszcze raz. Diana zeszła z jego kolan- nie obraz się, ale to nie jest dobry pomysł. Później będziesz żałować. Uwielbiam Cie Di, ale uwierz mi, ze to nie może się tak skończyć.
-to przez tą dziewczynę?
-tak- black spojrzał jej w oczy. Ich usta prawie się stykały- bo przed chwila prawie doprowadziła do tego, ze straciłem zmysły. -Pocałował ja
-chodźmy. - Diana wyszła z pokoju życzeń I skierowała się w stronę wieży Gryffindoru. Syriusz złapał ja w pasie I tak weszli do pokoju wspólnego.
-bracie! Gdzieś ty był?! Chodź się napić! - James zaciągnął Syriusza w stronę zajmowanych przez huncwotów I Lily foteli. Zaczęła się popijawa. 


James i Syriusz tępo wpatrywali się w siebie jako tako trzymając się na siedzeniach. Byli kompletnie pijani, a pokój wspólny już pustoszał. Remus wpatrywał się w chrapiącego Petera, a dziewczyny obserwowały pijanych Huncwotów. 
-pomidor- powiedział Syriusz urywając jakąś głupią rozmowę z przyjacielem
-pomidor- Rogatego nie trzeba było długo zachęcać do kontynuowania zabawy
-pomidor
-kurna pomidor- stwierdził Potter czkając głośno
-haaa! Przegrales! - Łapa z triumfem podskoczył na siedzeniu zataczając się lekko.
- kurna pomidor, przegralem? - zapytal otepiale James stojaca obok niego komode - przegralem, kurna, pomidor?
Dziewczyny zaczęły się śmiać. Obudziły śpiącego Petera, który nieprzytomnie wymamrotał: 
-mam taka mysze...
-o! Mysze! Diana! Sciagaj spodnie! - Syriusz klasnął wesoło w dłonie.
- co ty gadasz?- Di spojrzała na niego jak na idiotę. Nie bardzo zrozumiała o co chłopakowi chodzi. 
-ja to ci moge szczura pokazac... Ale zostal tylko ogon, bo cialo się schowalo...- stwierdzil Peter patrzac na swoj brzuch.
-Pettigrew! Black! Do dormitorium! Potter, ciebie tez to dotyczy!- lily przerwała iście inteligentną konwersację próbując zaciagnac pijanych huncwotow do ich wlasnych lozek.
-Lily, ty mnie nie ciagnij w ciemne miejsce! - odparl James patrzac na jej cialo, po czym przenoszac wzrok na oczy. Gdy dotarlo do niego, ze dziewczyna ma nietęga mine spuścił wzrok z powrotem na jej ksztalty.
-Wstawaj Rogaty, bo zaraz oberwiesz- mrukneła pomagając mu dojść do pokoju. 


czwartek, 28 lipca 2011

3: Mały czarny punkcik

Nelchael otworzył oczy. Zawirowało mu w głowie. Przeklął w myślach wypitą w nocy whisky. Przeciągnął się i zeskoczył w poszukiwaniu miski z wodą. Uderzył łapą w naczynie, które z brzdękiem odbiło się od nogi łóżka Isis- współmieszkanki dormitorium. Zdesperowany kot wskoczył na łóżko swojej właścicielki i wdrapał się na jej brzuch. Szturchnął ją zimnym nosem w policzek. Nie zdziwił go brak reakcji. Zamiast niepotrzebnie powtarzać czynność, przeraźliwie miauknął. Diana obudziła się siadając gwałtownie i zrzucając Nelchaela na podłogę.
-WOJNA! – wrzasnęła przerażona Di, a zażenowany kot ponownie miauknął.
-Gdzie?!- Lily chwyciła różdżkę. Dorothy w łóżku obok szamotała się z kotarą, a Isis, która spała najdalej zachowując zimną krew krzyknęła:
-W dwuszeregu zbiórka!
Dziewczyny zebrały się w gotowości patrząc na siebie. Nelchael miauknął po raz trzeci ocierając się o nogę panny Harris, jednocześnie prowadząc ją w kierunku poidła. Lily roześmiała się w akcie desperacji. Po chwili wszystkie dziewczyny dołączyły do niej.

Albus Dumbledor jadł śniadanie obserwując swoich uczniów. Wszyscy wydawali mu się szczęśliwsi. Zatrzymał wzrok na Syriuszu. Ten wiecznie uśmiechnięty chłopak zdawał się bić z własnymi myślami. Wzrok miał wbity w tosty, które zatrzymał w drodze do ust. Dumbledor sięgnął po kielich z sokiem dyniowym upijając z niego porządny łyk. Nie spuszczał ucznia z oczu. Wydał mu się dziwny, zapowiadający kłopoty, które nie były związane, jak mniemał, z szykującym się psikusem Huncwotów. Ba! Profesor mógłby przysiąc, że o tym, co działo się w głowie Blacka nie wiedział nawet jego najlepszy przyjaciel. Albusowi zdało się nawet, że i sam Syriusz nie był pewien swoich własnych myśli. Lecz po chwili na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech, a Dumbledore zauważył w jego dłoni różdżkę. Czarnowłosy poruszał prawie niezauważalnie ustami, a jego nadgarstek wykręcał się wraz z ruchem rzucanych zaklęć. Dumbledore zaśmiał się w duchu. Jego własny uczeń najnormalniej w świecie wprowadził go w błąd!

Lily Evans rozejrzała się po Wielkiej Sali. Nic się w niej nie zmieniło odkąd przyjechała do Hogwartu pierwszy raz. Te same drewniane stoły uginały się pod ciężarem potraw, identyczne srebrne naczynia, ozdobne kielichy, serwetki z lwem. Nie zmieniło się ustawienie czterech długich stołów, ani strzeliste, gotyckie okna i rozeta ozdobiona przepięknym witrażem z motywem kwiatowym, który zamieniał wszystkie słoneczne promyki w kolorowe smugi ożywiając szarość poranka. Ale dzisiejszy ranek nie był szary, więc owe smugi mieniły się milionami kolorów bawiąc z napotkanymi przeszkodami. Lily spojrzała na sklepienie, które nie przedstawiało wcale zwykłego, szarego sufitu w typowym krzyżowym ułożeniu, jak przystało na styl zamku. Kolumny, na których opierało się sklepienie ginęły w czystym błękicie nieboskłonu. W błękicie, który powoli zamieniał się w czerń. Lily przyjrzała się dokładnie i rozejrzała po Sali. Zdawało jej się, że nikt nie zauważał czarnego punktu, który z każdą sekundą robił się coraz większy. Pomieszczenie pogrążyło się w mroku i tym razem nie tylko Lily to zauważyła. Uczniowie wpadali w panikę, albo komentowali wszystko podniesionym głosem. Rudowłosa rozejrzała się w ciemności. Rozpoznała kształt kolumny. Ot, zwykłej kolumny, której wcale można było by nie dostrzec. Ale teraz oczy wszystkich zgromadzonych utkwione były właśnie w tej kolumnie- stojącej przy drzwiach wejściowych. Bił od niej złoto czerwony blask – tak różny od pastelowych smug z witraża. Poświata przybrała postać feniksa, który zgrabnie odbił się od ściany i pikował w dół z zawrotną szybkością. 
Na Sali nastała cisza. A później ktoś krzyknął „poparzy nas!” i uczniowie w popłochu chowali się pod stoły. Blask ptaka oświetlał całe pomieszczenie, a mimo to uczniowie zderzali się o siebie. A feniks, jak gdyby nigdy nic przeleciał metr nad stołami smagając delikatnie głowy siedzących osób. Mimo wszystko, jego skrzydła nie były płomieniami, tak jak i on. Lily wpatrywała się w jego lot jak zaczarowana i po raz pierwszy w życiu mogła przyznać, że Huncwoci znali się na magii. 

Albus Dumbledore uśmiechnął się pod nosem, gdy w owym feniksie ujrzał swojego własnego Fakwesa, który został „udoskonalony” przez Huncwotów. Dyrektor obserwował lot ptaka, który okrążył Wielką Salę i począł zmniejszać się i wracać do swej pierwotnej formy. Po chwili wylądował on na stole nauczycielskim z pełną gracją – tak różną od nieuwagi np. sów. Fakwes usiadł na ramieniu Dumbledora i delikatnie pogłaskał jego policzek swoim dziobem. Dyrektor wstał. Jednocześnie w Sali zrobiło się jasno.
-Niewątpliwie wiemy, kto zafundował nam tak przemiłe przeżycie. Brawa za ten przepiękny pokaz naszym drogim Huncwotom. Myślałem, że jedyne co wam przyjdzie do głowy to godny uwagi kawał, ale widać myliłem się. Gryffindor – za tak udaną magię przyznaję wam pięćdziesiąt punktów! -W Wielkiej Sali rozległy się brawa i głośne wiwaty uczniów. -Cóż. Jedzcie dalej moi mili!  
Lecz wykonanie tego polecenia wcale nie okazało się proste. Jedzenie zaczęło uciekać z talerzy na malutkich nóżkach wyglądających jak zapałki. Ogórki ubrane w hełmy ciągnęły dziewczęta za włosy, a chłopców dźgały widelcem poprawiając humor dyrektorowi do końca dnia. 

Było późne popołudnie, gdy Diana wyszła z dormitorium ubrana w zwiewną, białą sukienkę. Jej loki kaskadą opadały na okryte delikatnie zielonym szalem ramiona. W podskokach pokonała schody i wpadła prosto w ramiona…
-Syriusz? A ty co tu robisz? – zapytała zadzierając głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy.
-O ile dobrze wiem, to stoję i czekam na kogoś- uśmiechnął się ukrywając swoje niepewne uczucia, wcale nie skierowane do dziewczyny.
-Mam nadzieję, że nie na mnie, bo już się, niestety albo przeciwnie, umówiłam- zaśmiała się czochrając chłopakowi włosy i wyswobodziwszy się z jego ramion ruszyła do wyjścia. 
-Na Nelchaela…- mruknął Black do pleców dziewczyny, ale ona absolutnie go nie słyszała.

-Witaj- Johhny Whins czekał już przy portrecie Grubej Damy. Był troszkę wyższy od Diany, miał brązowe włosy, które układały się w fale opierając się o dość umięśnione ramiona. Chłopak był posiadaczem dużych brązowych oczu, które okalały gęste rzęsy. Zaś dość mały nos dobrze współgrał z pełnymi ustami. 
-Diana! – uśmiechnął się radośnie podając dziewczynie ramię i prowadząc ją w kierunku błoni.

-No i co wtedy? – Lily siedziała na łóżku przyjaciółki słuchając opowiadania przyjaciółki o przebytej randce. Było późno gdy wróciła. Niebo iskrzyło się milionami gwiazd, których nie przysłaniała żadna, nawet najmniejsza chmura- niecodzienny widok w Anglii.
-No i on wtedy przytulił mnie do siebie. Wiesz, rozmawialiśmy, zawiał wiatr i takie tam. Ale! Chciał mnie pocałować! Na pierwszej randce, rozumiesz?!
-Co ty na to?- Evans spojrzała bystrymi oczami prosto w równie zielone jak jej tęczówki.
-No jak to co? Znasz mnie Rudziaczku nie od dziś! Pojechałam mu po ambicji – Diana uśmiechnęła się czarując oczami
-No mów! Co mu powiedziałaś?!
-Że…ale nie śmiej się, co?
-Diana!
-No, że niech nawet nie próbuje, bo i tak, i tak jest słaby, i nie ma co próbować, bo ja się zawiodę, a on się zbłaźni…
Lily parsknęła śmiechem.
-I co on na to?  
-Próbował mi udowodnić, że nie, a ja mu na to, że moje usta są zbyt delikatne i nie będę się z nim całować.
Dziewczęta wybuchnęły śmiechem i położyły się obok siebie wsuwając pod kołdrę. 
-Mogę się założyć, że będzie za tobą latał- jęknęła Lily doliczając chłopaka do listy zalotników przyjaciółki, która, owa lista, powiększała się z każdym dniem.
-O to mi chodzi, Rudziaczku, o to mi chodzi.

czwartek, 23 czerwca 2011

Rozdział II: Poznaj anioła

-Idzie za nami.
-Kto?- Potter rzucił ukradkowe spojrzenie na mapę. Widniała na niej niezidentyfikowana kropka – bez imienia i nazwiska. Po prostu były to dwie literki. -„ND”. Ciekawe kto to?- Zamruczał.
-Kot. I to w dodatku Diany – odparł Syriusz wciągając powietrze do dróg oddechowych.
-Skąd wiesz?- Okularnik spojrzał na towarzysza.
-Czuję zapach bzu i niezidentyfikowanego proszku. Bzem pachnie Di, a w ten sposób tylko jej kot. Lubię go. Chociaż koty są… - Syriusz wzdrygnął się delikatnie warcząc.
-Dobra waruj kundlu – Potter zaśmiał się, po czym dostał przez łeb.

Diana pogrążona była w głębokim śnie. Cieniutki księżyc otulił się kołdrą z chmur. Nawet wiatr nie miał ochoty na nocną zabawę z liśćmi. Nelchael wrócił z wieczornej eskapady za Huncwotami i jak gdyby nigdy nic położył się na nogach swojej pani. Przeciągnął się leniwie opierając łepek na łapce i zamknął oczy. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Dianą, gdy ta nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Było to w Alejce szóstej, krypcie numer 66…

-Alejka szósta, krypta numer sześćdziesiąt sześć. Alejka szósta, krypta numer sześćdziesiąt sześć - czarny kot szedł dróżką pośród grobów mamrocząc pod nosem treść zadania, które miał wykonać. Zwierze poruszało się bezszelestnie obserwując okolicę żółtymi ślepiami. Była pełnia, na cmentarzu pozapalane były znicze. Księżyc jasnym światłem muskał rosnące przy marmurowych tablicach lilie i krzewy jaśminu, bawiąc się z cieniem w nadawanie nowych kształtów płatkom kwiatów.
-Doprawdy! Muszą mnie wysyłać w pełnie. Zawsze w pełnie! Głupie!
Niebo przecięła błyskawica, choć nie było burzy. Wszystkie światełka zgasły. Na chwilę. I wszystko wróciło do normy.
-Wybacz Pani, że obraziłem twe córy- Kot podniósł wzrok w przestrzeń ponad sobą i resztę komentarzy zachował dla siebie. Noc nie lubiła, gdy obrażano jej dzieci.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Pisk, szum, łopot skrzydeł, krzyk, cisza.
W alejce numer sześć, pod kryptą z numerem sześćdziesiąt sześć stał mężczyzna o żółtych oczach. Sięgnął do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu kluczy. Przeklął siarczyście, gdy nie udało mu się ich znaleźć. Swą zadbaną i delikatną dłoń, niewinną niczym rączka dziecka, podniósł i skierował w stronę Księżyca. Cała czystość zniknęła, gdy starannie spiłowane paznokcie zmieniły się w ostre pazury. Bez trudu mężczyzna otworzył zamek krypty, do której wszedł. Księżyc oświetlił dwanaście trumien.
-Która to była...? - jegomość zastukał w najbliżej stojący sarkofag. Przeszedł się wzdłuż pomieszczenia odczytując kolejne tabliczki.
-Danastia Harris, Deta Harris, Dalia Harris, Danna Harris, Demi Harris, Dorothy Harris, Donita Harris... Denis Harris. Jest.
Krypta rozpaliła się błękitnym płomieniem. Trwało to ułamek sekundy. Cmentarz znów spowiła ciemność, którą gdzieniegdzie oświetlał blask zniczy i Księżyc.
-Phii... żadna nie wyszła za mąż i każda dała się zabić przed trzydziestką! Idiotki!
Z otwartej trumny uśmiechała się nietknięta przez robaki kobieta. Osobę, która co kilkadziesiąt lat wykonywała rytuał taki jak ten nie dziwiło, że żadna z umarłych pań nie przypominała umarłego. Wszystkie wyglądały na pogrążone w głębokim śnie. Jedyne, co odróżniało je od śpiących to, że nie oddychały.
Denis Black otworzyła oczy, gdy mężczyzna przeciął jej podbrzusze i umieścił swą dłoń w ranie. Blondynka roześmiała się perliście i zastygła w bezruchu. Ponownie zamarła.
Wijące się coś żółtooki schował do słoiczka wypełnionego płynem uprzednio przecinając pępowinę. Umieścił płód za pazuchą i wyszedł z pomieszczenia zatrzaskując drzwi.
Łapka, jedna, jeszcze jedna. Krzyk, łopot skrzydeł, szum, pisk, cisza.
Przed kryptą siedział czarny kot o żółtych ślepiach i zawzięcie lizał łapkę. Niewyraźnie mruknął coś o wykonaniu zadania i zniknął w cieniu jaśminu. Zapach poruszonego kwiatu rozniósł się po cmentarzu. Kot ni stąd ni zowąd znalazł się w słabo oświetlonym mieszkaniu. Wskoczył zwinnie na kanapę. Po chwili w tym samym miejscu siedział mężczyzna o żółtych ślepiach. Oparł się plecami o oparcie, westchnął ciężko i sięgnął za pazuchę, z której wyciągnął słoik. Przyjrzał się zawartości.
-Diano Harris… od dziś jestem twoim aniołem stróżem- Powiedział, po czym odstawił słój na stolik wygodnie układając się w łóżku.

Nelchael przeciągnął się leniwie. Tak, dobrze pamiętał te czasy. Opiekował się Dianą, a ona nawet nie miała o tym pojęcia. Sprawił, że urodziła ją kobieta otwarta na magię, czarownica. A on był przy niej i przy Di. Stał się Kotem domowym. Miauknął w geście desperacji. Do czego to doszło? Kot domowy! I nikt z nim nigdy nie wypił whisky! Zszedł z posłania i pod osłoną nocy powędrował do Hogsmead. Musiał się napić.

Syriusz Black przebudził się i mimo usilnych starań nie mógł spać dalej. Rozsunął kotary opuszczając stopy na zimną posadzkę. Westchnął cicho. Głowę zaprzątały mu tysiące myśli, z którymi nie mógł sobie poradzić. Ubrał się w pośpiechu zarzucając na siebie czarny płaszcz, chwycił mapę i różdżkę, i wyszedł z dormitorium. Sprawdził korytarze i przejścia, które prowadziły do Hogsmead. Musiał się napić.

-Co podać kochaneczku?- Madame Kitty nachyliła się nad jegomościem o dziwnym kolorze oczu. Mogłaby przysiąc, że były żółte. Mrugnęła kilka razy tłumacząc omamy wzrokowe nikłym światłem w gospodzie.
-Whisky- mruknął prostując palce. Nawet się nią nie zainteresował. Madame Kitty spojrzała w stronę, w którą kierował swój wzrok. Poza oknem nic nie zauważyła. Aż podskoczyła, gdy z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka w drzwiach zapowiadający nowego gościa.
-Dwie whisky, moja droga- usłyszała, gdy odwróciła się by odejść i zrealizować zamówienie. Skinęła głową w stronę mężczyzny. Dostrzegła na jego twarzy nikły uśmiech, ale nie zagłębiała się dalej. Wróciła do pracy.
-Syriuszu… Syriuszu!
Black odwrócił się na pięcie. Mógłby przysiąc, że nikt w pubie go nie poznał, ani nie wypowiedział jego imienia, jednak w jego głowie dalej rozlegał się naglący głos. Rozejrzał się po pomieszczeniu nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną w identycznym czarnym płaszczu, chociaż bardziej znoszonym. Dostrzegł też podobieństwo w czerni ich włosów, lecz mężczyzna, który wpatrywał się w niego żółtymi oczyma, miał je dłuższe i jakby bardziej skołtunione. Syriusz ciągnięty jakąś nieznaną siłą podszedł do jegomościa.
-Usiądź- znów rozległo się w jego głowie. Spełnił polecenie. Po chwili przy ich stoliku pojawiła się Madame Kitty z dwoma butelkami whisky. Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
-Kim jesteś?- Black spojrzał w oczy mężczyzny, który raptem wydał mu się dziwnie znajomy.
-Znasz mnie Syriuszu. Cieszę się, że się spotykamy. Mam dla Ciebie ważne informacje.
-Nelchael…- nie wiedzieć czemu, w głowie Łapy pojawiło się to imię. I prowadzony jakąś siłą musiał je wypowiedzieć, chociaż nie chciał. Zapiekło go gardło.
-Zgadza się, Nelchael- Mężczyzna uśmiechnął się. Syriusz zauważył dwa nienaturalnie, jak na człowieka, długie kły.
-Kim jesteś?
-To długa historia. Jestem animagiem. Zupełnie jak ty. Jedyne co nas różni to profesja. Ty jesteś czarodziejem, a ja aniołem stróżem.
Syriusz przyłożył szklankę do ust. Czytał rozdział o aniołach stróżach, gdy uczył się animagii. Z tego co pamiętał, musieli oni służyć wyższej sile, ale nie magowi. Byli specjalnie szkoleni, a ich ludzkie ciała zmieniały się wraz ze zdobytym doświadczeniem.
-Nie sądzę, żeby bycie czarodziejem było profesją- odstawił szklankę i nachylił się w stronę stołu. 
-Dobrze kombinujesz Syriuszu.
-Czego chcesz?
-Ostrzec Cię. Jeżeli chcesz przeżyć, nie idź wraz z przyjaciółmi do Komnaty Quattuor w najbliższą sobotę. I pod żadnym pozorem nie pozwól Dianie znaleźć się w jej okolicy.
-Jakieś szczegóły? Mam się przestraszyć?- Black zaśmiał się szyderczo patrząc w oczy Nelchaela
-Jeżeli ją kochasz, nie pozwól jej- Gwałtownym ruchem żółtooki złapał towarzysza za poły płaszcza- Rozumiesz?
Źrenice Syriusza rozszerzyły się, gdy spojrzał w oczy Nelchaela.
-Rozumiem…

Syriusz obudził się zlany potem. Usiadł rozsuwając kotary i postawił stopy na zimnej posadzce. Świtało, ale był pewien, że już nie zaśnie. W jego głowie istniało tylko jedno zdanie. „Jeśli ją kochasz, nie pozwól jej”. Poderwał się z miejsca i nie zważając na nic udał się w kierunku dormitorium dziewcząt. Zwinnie wskoczył na poręcz schodów i wszedł do dormitorium Lily i Diany. Dobrze wiedział, którą kotarę rozsunąć. Usiadł na skraju łóżka Di. Tak słodko spała. Odgarnął kosmyk włosów opadający na jej twarz i uśmiechnął się lekko. „Nie pozwól jej”… Black odwrócił głowę. Wpatrywały się w niego żółte ślepia.
-Nelchael…- mruknął.

Rozdział I: "Nowość w jej życiu"

Noc. Dym z papierosa unosił się białym obłokiem na tle granatowego nieba i żółtych świateł. Cieniutki księżyc delikatnie uśmiechał się do postaci.
-I co się szczerzysz, hmm? – rzekł przykładając papierosa do ust. Zaciągnął się. –Myślisz, że życie jest takie proste? Chociaż w sumie… ty też jesteś sam na tym zasranym świecie.
Zaśmiał się jak pies gasząc papierosa na drzewie, o które był oparty. Księżyc dalej szeroko się uśmiechał szydząc ze swojego znajomego. Światła, które wypływały z zamku powoli gasły- kolacja się skończyła.
-Syriusz… ty znowu tutaj? Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego zawsze jak tylko przyjeżdżamy wychodzisz z uczty powitalnej. Możesz mi to wytłumaczyć?- ktoś złapał chłopaka za ramię. Dobrze znał te dłonie. Uśmiechnął się pod nosem, złapał dziewczynę za nadgarstek, przeciągnął przed siebie i oparł brodę na jej obojczyku.
-Spójrz- szepnął do jej ucha pozostawiając na skórze dziewczyny gęsią skórkę. Wskazał na zamek, od którego biła żółta poświata i cienie drzew, które okalały go z dwóch stron. Dziewczyna nie odezwała się. Uśmiechnęła się delikatnie wtulając w ramiona chłopaka. Czasami zastanawiała się, czy tak właśnie wyglądają przyjaciele? Z rozmyślań wytrącił ją głos dobiegający z kieszeni czarnowłosego:
-Syriusz do cholery!


-Moja Lily, moja Lily!- James Potter mruczał rozrzucając rzeczy po pokoju w poszukiwaniu ramki ze zdjęciem ukochanej. Poza tym w ręce wpadł mu plan przygotowany przez niego i Syriusza. Koncept powitalnego żartu, który niezwłocznie trzeba było zrealizować. Cóż, jak każdy szanujący się Huncwot, James zapomniał o pierwotnym celu. Wyciągnął z kieszeni dwukierunkowe lusterko i z euforią wypisaną na twarzy mruknął:
-Syriusz Black
Oczywiście, w lusterku nie pojawiła się twarz przyjaciela. Ciężko było skupić jego uwagę, gdy „relaksował” się gdzieś tam w lesie. James spojrzał na mapę Huncwotów. No tak, to że Diana była razem z nim Rogaty mógł się domyślić. Ona była sumieniem Syriusza i czasami okularnikowi zdawało się, że między jego przyjacielem i Di było coś więcej. Niestety, on pozostawał Casanovą, a ona prawdziwą gwiazdą wieczoru.
-Syriusz! Syriusz do cholery! – Pottera powoli irytował brak reakcji. Jak ten zawszony kundel mógł go tak po prostu olać?! No jak?!
-Hmm? – po chwili odezwało się lusterko. Odezwało. James prychnął.
-No weź i mnie nie dobijaj kundlu! Plan! Zapomniałeś?! Misja! Cale wakacje przygotowywaliśmy to, a ty jak zwykle się szlajasz i to w dodatku z Di!
Syriusz wyszczerzył się od ucha do ucha
-Łap Lunia, zaraz będę
-Ehh…. Faceci… Jedna swołocz!- mruknęła Diana uśmiechając się ironicznie, po czym puściła się biegiem w stronę zamku. Syriusz rzucił jakieś „pa”, wrzucił lusterko do kieszeni i pognał za przyjaciółką. James mógłby przysiąc, że gdyby jego przyjaciel miał ogon, to wesoło by nim merdał.
Rogaty usiadł na łóżku i przesunął dłonią po pościeli. Uderzył ręką w coś twardego. Wyciągnął przedmiot i jego oczom ukazało się zdjęcie Lily Evans. Zdjęcie, które znał na pamięć, i którego szukał od powrotu z kolacji. Spojrzał na twarz swojej muzy i przejechał po niej palcem. Dziewczyna ze zdjęcia uśmiechnęła się do niego promiennie.


Rudowłosa dziewczyna rozglądała się nerwowo po dormitorium. Była w nim sama, co zdarzało się rzadko. Siódmy rok zaczynał się dziwnie. Diana uspokoiła się nieco, co martwiło Lily. Poniekąd, bo czas w końcu zmądrzeć. Żeby tak w jej ślady poszedł Black i Potter. Potter… On też dziwnie się zachowywał. Nie odezwał się do rudej słowem przez całą podróż. Nawet na nią nie patrzył. Zrobiło jej się źle i poczuła się samotna. Pierwszy raz czuła, że nie ma nikogo. Nawet Pottera. A co z innymi współlokatorkami? Lily nie miała pojęcia. Szlajały się pewnie, albo siedziały w pokoju wspólnym. Dziewczyna postanowiła nie spędzać pierwszego wieczoru sama. Wyszła z pokoju zamykając cicho drzwi. Odwróciła się i uderzyła w uśmiechniętą od ucha do ucha Dianę. Jej czarne loki kaskadą opadały na ramiona, niektóre sterczały w dziwnym kierunku. Grzywka wyglądała jak po spotkaniu z tornado. Błękitne oczy iskrzyły się w blasku świec, a policzki zdobił rumieniec. Dołeczki w policzkach dziewczyny wesoło podkreślały szeroki uśmiech. Lil zmierzyła przyjaciółkę wzrokiem po raz kolejny, ale niedane jej było skończyć, bo ta zaciągnęła ją do dormitorium, pchnęła na łóżko, pocałowała w usta i poczęła kręcić się dookoła własnej osi na środku pokoju. Rudowłosa patrzyła na tą scenę oniemiała. Po chwili zaśmiała się promieniście.
-Di! Di, głupku!

Czarny kot przyglądał się scenie ironicznym spojrzeniem. Podniósł jedną łapkę i od niechcenia zaczął ją lizać, łupiąc kątem oka na dziewczynę w czarnych włosach wirującą po środku pokoju. „Ehh… może i jest w niej coś magicznego… może faktycznie się nadaje?” Pomyślało zwierzę. W tym samym momencie jego źrenice rozszerzyły się, by szybko wrócić do poprzedniego stanu. O ile koty nie mają mimiki twarzy, to każdy obserwator mógłby przysiąc, że ten wręcz się śmiał.

Di upadła.
-O mamuniu, zaraz padnę! – Powiedziała pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu i czkawki.
-Jak znam życie, to ganiałaś się gdzieś po lesie z Łapą?- Zapytała Lily, chociaż Diana usłyszała w tym twierdzenie.
-Oh tak! Ale przy wejściu wpadłam na Johnnego! Tego, co mi tak przypomina wyjętego spod prawa przystojniaka! – Usiadła po turecku klaszcząc w dłonie
-I co? – Lil oparła brodę na dłoniach. Zapowiada się ciekawa historia.
-I nic. To co zwykle, umówiłam się. Zamierzam… hmmm… Zresztą nie wiem.
-Diana Harris nie wie, co zamierza? To chyba nowość w jej życiu!- Wyszczerzyła się Evans.
-Oj tam, oj tam! Nie wiem w co się ubrać…? – Czarnowłosa wstała i podeszła do kufra wyrzucając całą jego zawartość na łóżko, po czym za pomocą różdżki wszystkie ubrania umieściła w szafie układając je kolorystycznie i tematycznie- Lily, a co z Jamesem? Odezwał się do Ciebie już?
-Nie, całą kolację nie odezwał się ani słowem i powiem Ci, ze… podoba mi się to.
Diana zauważyła jak jej przyjaciółka opuszcza wzrok. Kot też to zauważył. Przestał lizać drugą łapkę, zeskoczył z parapetu i z bijącym od niego majestatem podszedł do czarnowłosej.
-Co jest Nelchael? Chciałbyś jeść?
Kot spojrzał na nią wzrokiem „głupia! Pogadaj z Jamesem!”, ale pani najwyraźniej go nie zrozumiała. Za pomocą różdżki umieściła karmę w misce. Obok postawiła wodę.
-Nelchael! Dlaczego nie jesz?! Przecież chciałeś!
-Dlaczego ty mu dałaś takie skomplikowane imię?- zapytala Lily. Zawsze pytała i nigdy nie mogła zrozumieć.
-Mówiłam Ci przecież. Gdy tylko go przygarnęłam przyśniło mi się, że tak go nazywam i tak też zrobiłam. Nie czepiaj się, tylko pomóż mi wybrać ubrania na jutro.
Lily westchnęła podnosząc się z łóżka. Chciała uniknąć trucia przyjaciółki. Poniedziałek zapowiadał się iście szalony.

-Reeemiii! Oł Reeeemiii! – James Potter śledził wzrokiem mapę Huncwotów szukając kropki z imieniem jego przyjaciela.
-Zamknij się idioto! – Black rzucił poduszkę w stronę wyjącego osobnika, by owy człek złapał go za ramię i pociągnął w stronę wyjścia, przy okazji zrzucając z łóżka- Debil – mruknął.
-Znalazłem go! Chodzi sobie przy tej komnacie na czwartym piętrze, wiesz, co dochodzą stamtąd dziwne odgłosy, czego jeszcze nie sprawdziliśmy- Potter spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela
-Ha! W sobotę!- skwitował to Black wychodząc z pokoju.

Nelchael strzygł uszami. „Komnata”. „Jeszcze jej nie sprawdziliśmy”. „W sobotę”. Kot otworzył oczy, pomyślał i poderwał się do drzwi. Na szczęście do dormitorium wchodziła Anna, współlokatorka Diany i Lily. Szybko zbiegł po poręczy zgrabnie lądując na dywanie i wymknął się z wierzy Gryffindoru zaraz za Jamesem i Syriuszem. Komnata musiała pozostać nienaruszona, a w soboty TYM BARDZIEJ nie mogło tam nikogo być. Już Nelchael się o to postara.

SPOILER