BLOGGER TEMPLATES - TWITTER BACKGROUNDS »

sobota, 10 września 2011

6:"Szarlotka na ciepło"


Błękitne niebo pokryło się chmurami. Pogoda sprzyjała nastrojowi jaki panował w sercu Lily. Wpatrywała się tępo w czubki swoich zabłoconych trampek. Obserwowała stróżkę wody, która torowała drogę do wykopanego w ziemi dołu. Dołu do którego wkładano urny. Dołu, w którym wszystko miało się kończyć, który wcale nie symbolizował szczęścia, czy jakiejkolwiek pozytywnej emocji. Nie był to też zwykły dół. To był najgorszy dół jaki Evans w swoim życiu widziała i nie chciała oglądać ponownie. Chociaż, nie miała już co oglądać. Została jej tylko Petunia. Lily podniosła delikatnie głowę. Rude kosmyki przyklejały się do jej twarzy, ale nie zwracałą na to uwagi. Nie odgarnęła nawet włosu, który boleśnie wbił się w jej oko. Rozejrzała się. Jej siostra trzymała się jak najdalej od niej – stała po drugiej stronie owej dziury i obdarzała Lily nienawistnym spojrzeniem – jakby to ona była przyczyną ich śmierci, jakby próbowała obwinić za to co się wydarzyło jej świat i magię. Miała rację, Lily to czuła. Dlatego nie spojrzała Petunii w oczy. Wina kłuła ją od środka wraz z wszechobecną rozpaczą – bo tego co czuła Lily nie można było nazwać smutkiem. Wraz z grzmotem, który wstrząsnął całym cmentarzem rudowłosa zawyła. Miała ochotę wyrwać sobie serce i gdyby nie silne ramiona, które oplotły jej ciało – osunęła by się z łoskotem do dołu z urnami – spalonymi ciałami jej rodziców. Dla Lily nie było ważne, kto ją przytrzymuje. Nie poczuła też bijącego od tej osoby ciepła. Nie czuła nic. Zamknęła się w swoim własnym wewnętrznym bólu i zanosiła się płaczem. Rodzina, która przyszła – wujostwo i krewni – patrzyła na nią z powątpiewaniem.

Łzy.
Ciemność.
Krzyk.
Szept.
Cisza. …cisza… cisza…CISZA!
Smutek.
Oczy… oczy…
ROZPACZ
Ból?
Koniec?
Śmierć…

Łzy wędrowały po jej twarzy. Płynęły strumieniem, zatrzymując się na brodzie. James nie mógł patrzeć na dziewczynę. Jego duszę kłuł jej ból. Czuł się dziwnie i nieswojo. Chciał ją zabrać z tego miejsca, sprawić by była szczęśliwa. Czuł, że wydarzenia sprzed tygodnia rozwiały się, jednak miał nadzieję, że jego relacje z Lily nie pogorszą się.
James miał refleks dzięki pozycji ścigającego, na której grał w szkolnej drużynie Quidditcha. Nie dziwne więc, że złapał w swoje ramiona drobne ciało dziewczyny. Pogrzeb się już skończył, a nad grobem został tylko on i rudowłosa, która właśnie zemdlała- wycieńczona przeżyciami minionego okresu i pzrytłoczona poczuciem winy. Potter teleportował się. Po chwili stał już we własnym pokoju w Dziurawym Kotle, który wypożyczył mu ojciec, i w którym jutro miał się znaleźć Hagrid, by odwieźć go i Lily do szkoły.
Rogacz położył na łóżku wątłe ciało dziewczyny, Ściągnął z niej mokre ubrania pozostawiając tylko bieliznę. Naciągnął na Rudą swoją koszulę w kratę i przykrył ją kołdrą.
-Syriusz Black – mruknął do lusterka. Po chwili zobaczył w nim twarz przyjaciela.
-Witaj Rogaty!- ucieszył się – jak Ruda?
-zemdlała. Jeszcze nigdy nie widzałem takiej rozpaczy. Chciałbym jej jakoś pomóc – James spojrzal czule na rudowłosą dziewczynę. Zamyślił się.
-Wiesz co robisz- odparł Black i nie widząc reakcji kumpla – zniknął z lusterka.
Potter podszedł do łóżka. Rozebrał się do bokserek i położył obok dziewczyny. Objął ją w pasie przytulając się do jej pleców. Ułożył jej głowę na jego wyciągniętej ręce splatając palce jej dłoni ze swoimi. Skuliła się. James zanurzył nos w jej włosach wdychając zapach kadzidła i deszczu oraz jej własny – słodki, lekko cierpki.

Diana obserwowała Syriusza. Unikała go, ale lubiła patrzeć na to co robi. Upewniała się, czy zostawienie go, to był dobry pomysł. Przez cały tydzień próbował z nią porozmawiać, ale zbywała go. Tłumaczyła się śmiercią rodziców przyjaciółki, pomocą dla jakiegoś pierwszaka, randką, której nie miała, albo po prostu odwracała się na pięcie i znikała nim zdążył do niej podejść. Któregoś dnia zauważyła jak Black wracał z błoni, które przez deszczową pogodę były całkiem puste. Di akurat stała w uchylonych drzwiach wejściowych. Podszedł do niej, ale przez stan w jakim znajdowała się jego twarz – Harris nie odsunęła się. Złapała jego policzki w dłonie uważając na czerwone ślady i spojrzała na niego uważnie. Koszulę miał porwaną, jakby od pazurów. Na szyi miał zadrapania, a twarz była w sińcach. Pod okiem widniała czerwona plama, która z dnia na dzień na pewno zmieni koloryt na odcienie fioletu i zieleni. Miał też spuchniętą i zakrwawioną wargę.
-Na litość boską, Black! Co Ci się stało?!- Diana wpatrywała się w niego z otwartymi oczami. Martwiła się. Uśmiechnął się do niej krzywiąc lekko i oplótł ręce na jej talii.
-Nareszcie się nie wyrywasz, skarbie – mruknął. Sytuacja mu odpowiadała, mimo że przed chwilą pobił się z Nelchaelem, który dowiedział się o łazienkowym zajściu. Ogólnie, Black czuł się usatysfakcjonowany.
-Trzeba Ci to opatrzyć- mruknęła wyciągając z kieszeni różdżkę. Potrafiła wyleczyć takie rany dwoma zaklęciami.
-Nie tutaj- pociągnął ją w stronę nieznanego jej korytarza. Po chwili stali już przed wielkim obrazem przedstawiającym owoce. Black połaskotał gruszkę, która rapterm zaczęła się poruszać i odsłoniła klamkę. Łapa otworzył przejście.
Znaleźli się w kuchni- Harris nigdy w niej nie była. Pomieszczenie było małe – Di pomyślała, że jest to raczej przedsionek, niż sama kuchnia. Nie było tu bowiem żadnego sprzętu, który by na to wskazywał, poza wielkim napisem „kuchnia” nad drzwiami, które otworzyły się z chwilą, gdy czarnowłosa usiadła na fotelu przy małym okrągłym stoliku.
-Panicz Black! – usłyszałą piskliwy głosik skrzata domowego, który wyskoczył zza jej fotela- co panicz sobie życzy?
-Wiesz Strzałko, myślę, że ja i moja towarzyszka napijemy się ciepłej kawy z mlekiem, oraz zjemy szarlotkę na ciepło – odparł wpatrując się prowokacyjnie w oczy Diany. Nie wiedziała skąd wiedział o tym, że to jej ulubiony zestaw, który zamawiała w wakacje w jednej z kawiarenek znajdujących się obok jej domu. Uwielbiała szarlotkę. Odwróciła wzrok. Raptem poczuła się naga, gdy Black tak natarczywie wpatrywał się w jej oczy.
-Mam nadzieję, że nie trenujesz na mnie leglimencji…- mruknęła. Przed nią pojawiło się ciepłe ciasto i kubek z gorącą kawą. Black zaśmiał się. Zawsze chciał się tego nauczyć, ale nie pomyślałby nawet o tym, by zajrzeć do jej umysłu.
-A chciałabyś? – nachylił się w jej stronę
-Tak, chciałabym przywrócić twoją twarz do normalności. Nie mogę na Ciebie patrzeć- Chwilę później Syriusz był tym samym Syriuszem, którego widziała jeszcze dziś rano. Chociaż teraz raczej się uśmiechał niż denerwował.
-Dlaczego wtedy uciekłaś? – Diana zatrzymała łyżeczkę z ciastem w drodze do ust. Spodziewała się tej rozmowy, ale nie tu i nie teraz, i nie tak prosto z mostu! Syriusz nie spodziewał się takiej reakcji dziewczyny. Myślał, że wstanie, ucieknie, albo rozpłącze się. A ona wpatrywała się w niego i nawet sam nie wiedział o czym myślała. Jedyne co mógł zrobić, to obserwować dalej.
-Wiesz…- odkaszlnęła- to był głupi pomysł
-Mówiłem Ci to w nocy – odparł.
Westchnęła.
-W sumie, chciałam sprawdzić czy jednak się zapędzisz i widać, żę się nie pomyliłam – wstała. On również. Złapał ją za nadgarstek.
-Nie oskarżaj tylko mnie, Diana. To nie ja wpakowałem Ci się do wanny. I wybacz, jestem tylko facetem! Do tego zakochanym w tobie facetem!- krzyknął. Black nigdy nie mówił o swoich uczuciach. Nigdy. Więc nie mógł być Blackiem. Diana miała oczy wielkości galeonów. Czyli to, co powiedział jej w pokoju życzeń, wcale jej się nie przyśniło. I dlaczego, do cholery jasnej, wpatrywał się w nią takim wzrokiem?!
-Odbiło Ci?- jej źrenice przybrały dawny kształt. Puścił jej nadgarstek.
-Skoro tak to ujmujesz… - wyszedł z pomieszczenia. Nie miał ochoty się powtarzać. Nie zamknął jednak za sobą obrazu. Zawrócił. Wziął jej twarz w dłonie i pocałował jej usta. Były ciepłe i miękkie. Lecz dziewczyna nie odwzajemniła pocałunku. Może to przez szkok, a może przez to, że był jak muśnięcie motyla. Została sama. 


Ciemność. Zwykła, czarna i niczym nie różniąca się od każdej innej. Cisza, ale kot słyszał krople wody uderzające o ziemię. Kierował się w ich stronę, tak jak mówiło prawo. Znał tą drogę, podążał nią już od setek tysięcy lat i jeszcze nigdy Noc nie pozwoliła mu zdjąć opaski z oczu. Kot poczuł morze. Pachniało ładnie, solą. Nelchael zapragnął zjeść tuńczyka. Dziwne, że zawsze gdy tędy przechodził miał pragnienie delektować się smakiem tuńczyka w ustach. Jednak nigdy nie zastanawiał się nad tym głębiej, bo pragnienie pojawiało się zawsze przed drzwiami do komnaty Nocy. Nelchael zdjął opaskę z oczu. Wiedział, że nie może się obrócić. Ci, co to zrobili - już więcej nie podnieśli wzroku. Dlatego Kot nigdy nie ryzykował. Poza tym ciekawość wcale nie miała nad nim wladzy. Interesowało go tylko jedno. Dlaczego Noc go tu ściągnęła?
Drzwi otworzyły się. Kot zmienił swą postać. Już nie był czarnym futrzakiem. Jego kły lśniły w pełnym uśmiechu, gdy zobaczył swoją Panią. Podszedł do niej i ukłonił się.
-Nelchaelu, przydzieliłam Ci zadanie, a ty nie upilnowałeś go!
-Pani, nie wiem o czym mówisz. Obserwuję Dianę.
-NIE DOŚĆ DOBRZE!- Nelchael podniósł wzrok. Zawsze podnosił, gdy Noc krzyczała. Nie bał się jej i wiedział, że swoją bezczelnością doprowadzał ją do szału. Przez moment w jego oczach pojawiło się zdziwienie. Tylko przez moment, bo udało mu się je zamaskować obojętnością. Koło przepięknej Pani, ubranej w czerwoną, aksamitną suknię, z której wystawał sztywny kaptur, i która ciągnęła się po sali, stał człowiek. Mężczyzna. Bawił sie różdżką, podobną do tych, które mają uczniowie Hogwartu. Miał krótkie, ciemne włosy i zimne, stalowoszare oczy. Nie patrzył przychylnie na kota.
Noc odetchnęła. Jej alabastrowa pierś  uniosła się, tworząc dołek w tchawicy i uwydatniając jej obojczyki.
-Nelchaelu- zaczęła- Diana złamała tradycję swojej rodziny... usuniesz coś, co zostało stworzone przez zdrajcę... odejdź.
-Nie wiem o czym mówisz, Pani - powtórzył Nelchael, dobrze wiedząc co Noc miała na myśli.
-WYNOŚ SIĘ!- Kot miał wrażenie, że twarz Pani znalazła się przed jego, ale gdy mrugnął, Ona dalej stała na podeście wraz z tym dziwnym mężczyzną. Kot obrócił się. Zawiązał opaskę na oczy i po prostu zniknął. 

SPOILER